środa, 24 maja 2017

ROZDZIAŁ VI

   Tego dnia Noelię obudził utwór „O Fortuna” – poemat ze zbioru „Carmina Burana”, do którego Carl Orff napisał muzykę.
   Ze zdziwieniem odkryła, że się wyspała, jednak nie za sprawą aplikacji Nightly. Nastolatka zrezygnowała ze sprawdzenia jej użyteczności. Nawet jeśli aplikacja faktycznie pomagała ludziom, czyniła to powoli. Noelia przekonała siebie, że po wielu nieprzespanych dniach i nocach, w końcu zaśnie na stojąco i odeśpi ten czas. Zmusiła siebie również do uwierzenia, że z czasem przyzwyczai się do nowej sytuacji i wtedy sen wróci do normy. Organizm przecież kiedyś musi się zbuntować. Nie spodziewała się jednak, że wszystko zacznie wracać do normy tak szybko. Kiedy położyła się do snu, nie była aż tak wykończona, by nie móc normalnie funkcjonować. Zmiany zatem należało upatrywać się w stanie umysłu. Przez chwilę próbowała odszukać jej przyczynę, wygrzebując na wierzch najstarsze zdarzenia i starannie je analizując, jednak mózg działał zbyt opornie. Nie podsunął jakiegokolwiek rozwiązania zagadki. Na nieszczęście, znalazł coś innego – coś, co dziewczyna wolałaby przetransportować na bezludną wyspę i zakopać raz na zawsze. Coś, przed czym nie było ucieczki.
   Czuła oddech ojca. Otaczał jej ciało ze wszystkich stron. Powtarzał, że przed genami nie ma ucieczki – że zejdzie na złą drogę. Czuła małe, błękitne oczy, unoszące się w przestrzeni tuż przed oknem, wwiercające się w jej własne z oślim uporem. Nie mrugały, jak przystało na byty pochodzące z zaświatów. Patrzyły niestrudzenie w jeden punkt. Nie odczuwały zmęczenia. Noelia nie była pewna, czy naprawdę chcą ją przestraszyć, czy jedynie zapewnić, że ucieczka przed samym sobą nie istnieje. Owszem, ktoś powiedziałby, że można powziąć drastyczne środki. Poprzez samobójstwo przepowiednia się nie wypełni. Ale to nie byłaby ucieczka. Samobójcy przed niczym nie uciekają. Nie da się uciekać, skoro się nie żyje.
   Teoretycznie ucieczka istnieje – zgodziła się po jakimś czasie nastolatka. – Gdyby nie przeszkadzało mi stanie się takimi jak oni. Ale dlaczego właściwie mi to grozi? Nie piję, w przeciwieństwie do ojca, co znaczy, że nie mogę zginąć podczas jazdy samochodem, przynajmniej nie z powodu pijaństwa. Ja nawet nie chcę pić, absolutnie mnie do tego nie ciągnie. O matce zaś nic nie wiem i nic mnie ona nie obchodzi. Może powinna, nie mam pojęcia. Może wiedząc, kim się stała i dlaczego tak młodo umarła, byłabym w stanie uniknąć tego samego losu. A co, jeśli już jest za późno? Jeśli zainteresowałam się czymś, czym nie powinnam – czym ona się zainteresowała. Jestem młoda. Mogę nie widzieć konsekwencji. To zainteresowanie nawet nie musi być jakieś straszne i nielegalne. Wystarczy coś zwykłego. Ludzie zaczynają małymi kroczkami, a potem przekonują siebie, że jeśli przekroczą granicę, nic się nie stanie. Postępują tak z każdą inną granicą, posuwając się coraz bliżej w stronę dezintegracji. Ciągle wmawiają sobie, że to nic, na pewno nikomu nie zaszkodzą... aż w końcu bum!
   Sięgnęła po smartfon. Poniedziałek, godzina szósta. Cholera. Musiała iść do szkoły.
   Nie, nie mogła iść do szkoły. Może nie czuła się inaczej niż w zwykłe poranki, ale nie cieszyło jej spotkanie na nowo tych wszystkich ludzi. Zachowywaliby się jak zawsze. Drażniliby swoją przeciętnością i niezdolnością do prowadzenia sensownych rozmów. Dopytywaliby się, czy wszystko w porządku, gdyby zobaczyli choć najmniejszą różnicę w zachowaniu, a ignorowali rzeczy poważniejsze. Ludzie zawsze tak robią. Kiedy widzą, że coś jest nie tak, ale tylko trochę nie tak, oferują pomoc, jednak gdy dostrzegają, że to coś poważniejszego, usuwają się w cień. W sumie dobry sposób sprawdzenia, czy ktokolwiek mnie podejrzewa – stwierdziła Noelia. – Jeśli zaczną pytać, to znaczy, że powinnam lepiej maskować swoje emocje. Jeśli nikt nie zwróci uwagi, cóż, albo jestem najlepszym aktorem... albo najgorszym.
   Jednak nie mogła skończyć rozważania decydującego o całym jej dalszym życiu na tych myślach. Podejmowanie pochopnych decyzji to błąd. To od nich w wypadkach giną ludzie i to od nich rodzą się dziwne, szkodzące pozostałym, nawyki. W jakim przypadku spadłoby na nią największe podejrzenie? Gdyby pojawiła się w szkole czy gdyby się w niej nie pojawiła? Noelia nie należała do osób, którym zależało na frekwencji, rezultatem czego było dość sporo opuszczonych godzin – na szczęście mieszczących się w normie, więc nikt się nie czepiał. W przeciwnym razie musiałaby zostać straszona połowa szkoły stosująca zasadę „nie umiesz na sprawdzian, nie idź – pouczysz się w domu i napiszesz w drugim terminie”.
   Dziewczyna długo szukała w pamięci informacji o sprawdzianach i niestety, nie poszczęściło jej się – najbliższy wypadał dopiero w czwartek. To i tak nie oznaczało, że nie mogła nie iść do szkoły. Czasami opuszczało się godziny z innych powodów. Jeżeli ktoś miał dostrzec najmniejszą zmianę w zachowaniu nastolatki, byłoby to dzisiaj. Później przystosowałaby się do rzeczywistości i nic nie byłoby nowe i niezwykłe. Nikt nie odróżniłby jej od starej siebie. Wychodziło więc na to, że lepiej nie poznać odpowiedzi na to, czy jest się dobrym/słabym, czy przeciętnym aktorem. Ale jeśli później zostałaby obarczona podejrzeniem, pobyt w domu zadziałałby na jej niekorzyść. W końcu nikt nie oczekiwałby od dziewczyny, która kogoś uprowadziła, przesiadywania w szkole kolejnego dnia. No ale dlaczego miałaby być w ogóle podejrzana? Po kilku dniach nikt by nie zauważył, że w jej zachowaniu jest coś nie tak.
   Czy aby na pewno?
   Dobra, pójdę do tej szkoły. Niech się dzieje, co chce.

*

   – Jakoś udało mi się wcisnąć Ząbka do grafiku – usłyszała głos przybranej matki dochodzący z kuchni.
   No tak, Jolanta i Krzysztof już wstali. Powodem była praca. Krzysztof musiał jechać do szkoły uczyć geografii, zaś Jolanta do swojego gabinetu leczyć ludziom zęby.
   – Pan Ząbek? – Krzysztof zaśmiał się. – A nie przypadkiem Dziąsło?
   Noelia dobrze znała tę historię. Niedawno do gabinetu przyszedł ktoś inny na miejsce umówionego mężczyzny, a jej przybrana matka, jak zawsze, chciała się upewnić, czy przyjmuje człowieka o właściwym nazwisku. Zapytała więc, czy ma do czynienia z panem Ząbkiem, na co pacjent zażartował, że z Dziąsłem.
   – Na pewno byłby zachwycony z takiej zmiany nazwiska – stwierdziła z zadowoleniem Jolanta.
   Powietrze w korytarzu zostało zaatakowane przez apetyczny zapach jajecznicy.
   – A ja sądzę, że gwóźdź programu lepiej na nim leży – zażartował Krzysztof. – Albo ząbek, jeśli jeszcze planuje wycieczki do „Mam talent”... i wykorzystać wyrwane zęby, rzecz jasna.
   – Oj, Krzysiu, Krzysiu... aż taką sadystką to ja nie jestem.
   Noelia, usłyszawszy brzdęk rozkładanych na stole talerzy, miała ochotę się uśmiechnąć, lecz tego dnia ta prosta czynność okazała się zdumiewająco trudna. Z jednej strony dziewczyna cieszyła się szczęściem przybranych rodziców, z drugiej zaś czuła, że nie pasuje do tej całej radosnej atmosfery oraz nie chciała jej zepsuć.
   – Gdyby miał zęby mleczne, to co innego – usłyszała przybranego ojca.
   Dentysta sadysta wyrywa mleczaki – pomyślała Noelia wywracając oczami. – Jakie to stare.
   – Wiesz może, co się dzieje z Noelią? – zapytała nagle Jolanta. Nastolatka zatrzymała się niedaleko wejścia do kuchni. – To niepodobne do niej znikać na tyle czasu. Podobny przypadek zdarzył się tylko raz i to niedługo po tym, jak ją przygarnęliśmy, ale wtedy i tak po jakimś czasie chociaż zadzwoniła.
   – Nie przejmowałbym się tym zbytnio. Pewnie ma przejściowe kłopoty z rówieśnikami. Tego typu rzeczy się zdarzają.
   Przejściowe kłopoty z rówieśnikami? Noelia nieomal prychnęła. Nie należała do osób przejmujących się wypowiedziami większości ludzi – zwłaszcza tych, za którymi nie przepadała.
   – A co, jeśli to nie przejściowe kłopoty? – martwiła się Jolanta. – Wiesz, jacy potrafią być nastolatkowie. Skąd możesz wiedzieć, że nie miała kłopotów od początku, tylko szczelnie wszystko maskowała?
   – Noelia nie sprawia wrażenia osoby, która długo ukrywa to, co czuje.
   A więc łatwo mnie przejrzeć – pomyślała Noelia z rozczarowaniem.
   – Może nigdy jej tak naprawdę nie znaliśmy – zasugerowała przybrana matka.
   – Wątpię. Słuchaj, nie będziemy jej naciskać, bo wtedy niczego się nie dowiemy. Niech sama nam powie, co ją trapi.
   Akurat. Chociaż w sumie to mogę wymyślić sobie problem – i to taki, żeby się nie kapnęli.
   – A co, jeśli nie zechce nam tego powiedzieć?
   – Cierpliwość opłaca się zawsze – uspokajał Krzysztof. – Nie zamierzam popełniać tego błędu, co wielu rodziców innych dzieci i wypytywać każdego wokół, czy zauważyli jakąś zmianę.
   – Więc zamierzasz po prostu nic nie robić, nawet wówczas, gdy potrzebne okażą się inne środki? – zdenerwowała się Jolanta.
   – Nie wiem, co będzie później – mąż kobiety rzekł z opanowaniem – ale sądzę, że jedno z nas powinno powiedzieć Noelii, że nie będzie żadnych konsekwencji z tej eskapady i jeśli chce porozmawiać o jej przyczynach, nie będziemy jej oceniać, tylko doradzimy, jak poradzić sobie z problemami... O, widzę, że już wstała.


*

   Blondynka dostrzegła znajome, puszczone luzem, sięgające kilka centymetrów za ramiona, włosy. Ich właścicielka schodziła właśnie po schodach prowadzących na pierwsze piętro.
   – Kacha! – wrzasnęła Noelia.
   Szatynka najwyraźniej nie usłyszała wołania, a jeśli tak, przyszłość Noelii jawiła się w czarnych barwach. Dziewczyna przyspieszyła, przeskakując dwa stopnie naraz.
   – Ej, Profesor! – jasnowłosa podjęła drugą próbę, puszczając się biegiem za uczennicą.
   Ksywkę podarowali dziewczynie Kuba i Sebastian po pierwszym dniu spędzonym w liceum. Podobno wyniki procentowe z egzaminu gimnazjalnego utwierdziły ich w przekonaniu, że to kujonka. Noelia wątpiła, czy w istocie je od niej wyciągnęli, ale nawet jeśli zostały wyssane z palca, musiały niewiele się różnić od prawdy – uczennica zdobywała prawie same czwórki i piątki.
   Wezwana zatrzymała się na przedostatnim stopniu schodów.
   – Tak? – odezwała się.
   – Ej, kiedy mamy następny sprawdzian?
   Noelię nie interesowała odpowiedź na to pytanie, lecz jakoś musiała rozpocząć rozmowę.
   Katarzyna zmarszczyła brwi.
   – Czy wyście się dzisiaj na mnie uwzięli czy jak? Już trzy osoby – dla uwypuklenia zwinęła prawą dłoń w pięść, trzy palce pozostawiając wyprostowane – mnie o to pytały. Ty jesteś czwarta.
   – To wcale nie pechowy numer – przedstawiła swój punkt widzenia blondynka. – Gorzej, gdyby to była... no nie wiem... trzynastka.
   – Po pierwsze, najbliższy sprawdzian wypada w czwartek – z matematyki, która prawie nigdy nie zakochuje się z wzajemnością. Po drugie, tyle razy jednego dnia to by nikt nie został zapytany, a po trzecie... wierzysz w takie bzdury?
   – Oczywiście, że nie. Żartowałam.
   Profesor pokręciła głową z powątpiewaniem.
   – Nie wyglądałaś, jakbyś żartowała.
   Noelia uznała, że długo nie wytrzyma, jeżeli cały dzisiejszy dzień będzie tak przebiegać. Ledwo wdała się w rozmowę, a ta już żeglowała ku niebezpiecznym wodom.
   – Mam dzisiaj kiepski dzień – powiedziała.
   Tym razem szatynka pokiwała głową w zrozumieniu.
   – Kłótnia ze starymi?
   – Co? – wyrwało się Noelii.
   Miała szczęście, że nie zareagowała gwałtowniej. W przeciwnym wypadku wplątałaby się w niezły bajzel. Nikt nie mógł się dowiedzieć, gdzie wczoraj była, ani że większość czasu spędziła poza domem. To by ją od razu wskazało jako winną zaginięcia dziewczyny, której fotografię pokażą w wiadomościach – których nie obejrzy. Naprawdę od razu? Przecież wiele osób spędziło czas poza domem w tym samym czasie, co ona, a przybrani rodzice nie każą jej pójść na policję – w końcu dla nich nigdy nie była w Trzebnicy, zatem nawet nie będą jej podejrzewać.
   – Przepraszam – rzekła Katarzyna. Noelia widziała, że nastolatce w ogóle nie było przykro. Nie, żeby ją to jakoś szczególnie obchodziło. Ludzie tacy byli. – Myślałam, że oficjalnie już nazywasz ich mamą i tatą.
   – Nie pamiętam, bym kiedykolwiek nazywała ich w twoim towarzystwie mamą i tatą – blondynka zbliżyła się do ściany, by przepuścić grupkę mijających ich uczniów zmierzających na drugie piętro – czy Krzysztofem i Jolantą, więc nie mam pojęcia, o co ci chodzi z tym „już”.
   – Nie czepiaj się słówek – powiedziała z lekkim wyrzutem szatynka. – Nie miałam na myśli nic złego... – Obejrzała się dookoła, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje. – To czemu dzisiaj jesteś nie w sosie?
   Jakby specjalnie na złość, na schody wysypała się kolejna grupka uczniów – najprawdopodobniej trzecioklasiści – składająca się z czterech dziewczyn o ciemnych włosach. Rówieśnice żywo o czymś ze sobą dyskutowały.
   Katarzyna spojrzała w górę z poirytowaniem.
   Zabójcy raczej nie żartują następnego dnia w szkole – pomyślała Noelia. Wygięła usta w wymuszonym uśmiechu.
   – Przepraszam bardzo, czy ja stanowię tak nieidealny kąsek, żeby nie chcieć umieścić mnie w sosie?
   Trzy członkinie grupy zachichotały. Czwarta  dziewczyna najwidoczniej nie dosłyszała – szturchnęła jedną z towarzyszek w ramię, a następnie obróciła głowę w jej stronę.
   – Chyba wiem, co one oglądały dzisiaj po nocach zamiast się uczyć – odezwała się półszeptem Profesor, po czym dodała głośniej: – Do matury się uczyć, a nie mi tu kanibali oglądać!
   Słowa te wywołały u grupy salwę śmiechu.
   – Profesor, rezerwujesz miejsca na wykładach? – zagaiła najniższa z dziewczyn. Na czubku jej głowy siedział ogromny kok.
   – Ona rezerwuje wszystkim, a później i tak nie ma gdzie usiąść, bo tym wszystkim nie starcza – skomentowała Noelia nieco zbyt poważnym tonem.
   Grupa ponownie wybuchnęła śmiechem. Noelię aż zemdliło. Im wszystkim towarzyszył nader dobry nastrój. Dobrze mieli – żyli nieskażeni smutkiem ani trwogą.
   – Widzę, że humor ci dzisiaj dopisuje, Noel – wygłosiła śpiewnie dziewczyna z kokiem.
   Resztę godzin lekcyjnych Noelia spędziła podobnie – na udawaniu, że wszystko gra, raz z lepszym, raz z gorszym efektem.

*

   Powietrze przenikał intensywny zapach dymu zmieszanego ze spalinami. Zajmował każdą przestrzeń. Zachowywał się niczym potwór, który – żeby przetrwać – musi karmić się niezliczoną ilością pokarmu, istnieniami innych. Wszyscy powtarzają, że go nie potrzebują, co jest nieprawdą. Tego potwora ludzie potrzebują – bardziej, niż się do tego przyznają. Większość nie umiałaby dalej żyć, gdyby odebrano im samochody. Niektórzy nie obyliby się bez śmiercionośnych papierosów.
   Zatrważająca mieszanka zdawała się osiadać na siedzeniach wąskiej, jasnobrązowej ławki, a nawet na ciałach przebywających w pobliżu ludzi. Przystanek autobusowy to miejsce najgorsze z możliwych: tu zjawiało się mnóstwo osób. Byli tacy, którzy chcieli jedynie dotrzeć do celu. Byli też tacy, którzy obawiając się długiego oczekiwania na autobus, przynosili ze sobą paczki papierosów czy kanapki owinięte folią. To wszystko sprawiało, że przystanek przypominał chlew. Blondynka nie chciała obrażać świń – natura nie obdarzyła ich zdolnością myślenia, w przeciwieństwie do istot ludzkich – lecz próżno było szukać innych porównań.
   Po niebieskiej kostce, jaką wyłożono chodnik, pałętało się kilka paczek Marlboro, zdecydowanie zbyt wiele ulotek oraz pozostałości po spożywanych produktach. Na trzech przezroczystych plastikowych ścianach widniały reklamy. Po rozkładzie jazdy autobusów ślamazarnie spływały podejrzanie wyglądające plamy. Krążyła plotka, że zaledwie pół godziny temu jakiemuś dziecku tak doskwierała nuda, że zabawiło się w malarza, do wyrażenia swej artystycznej duszy wykorzystując keczup.
   Co ja tu robię? To, że tym razem się wyspałam, nie daje gwarancji, że zobaczę wariatkę taką, jaką jest w rzeczywistości. Mój mózg wciąż może wyjechać na urlop. Czy będę w stanie ponownie znieść jego oszustwa? A może ta wizyta u wariatki doszczętnie mnie zniszczy? Może będę tęskniła za siedzeniem na tym piekielnym przystanku?
   Obok – z lewej strony Noelii – dosiadł się kolejny osobnik, który nie miał nic przeciwko tworzeniu chlewu: otyły mężczyzna po pięćdziesiątce z łysiną na czubku głowy. Jego małe oczka obserwowały biedną ofiarę, zamkniętą w okrągłym niebieskim plastikowym pudełeczku. Sumiaste wąsy poruszały się w niemym zachwycie za każdym razem, kiedy wkładał między wargi drobną, zdecydowanie niepasującą do masywnych dłoni, błękitną łyżeczkę.
   Nie trochę za zimno na lody na dworze?
   Sprawdziła godzinę. No to ładnie. Musiała poczekać jeszcze piętnaście minut, co podobało jej się tak bardzo, jak ponowna konwersacja z wariatką.
   – Tartufo? – zagaiła. Połówka gałki była jasna w środku. Od strony zewnętrznej otulała ją czekolada udekorowana orzechami włoskimi.
   Noelia nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie będzie przecież zastanawiać się nad sensem egzystencji świń, nad tym, kto świnią jest, kto nie, a kto jest od niej gorszy. To prowadziło donikąd. Czas należało zużyć produktywnie – i kto wie, może facet oglądał wiadomości i był w stanie przekazać cenne informacje dotyczące zaginięcia Kamili.
   Nieznajomy wytarł usta chusteczką, nieco zaskoczony.
   – Słucham? – zapytał odwracając głowę w kierunku blondynki.
   – Tak się nazywa pewien deser lodowy – odpowiedziała Noelia, zmuszając się do lekkiego tonu. – Jadłam go kiedyś i bardzo mi posmakował. O ile pamięć mnie nie zawodzi, to właśnie ten deser.
   Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
   – Tak, to ten deser – potwierdził. – Córka tyle razy mi go polecała, a ja zawsze zapominałem nazwę. Pamięć już nie ta.
   – W tak młodym wieku? – okazała zdziwienie blondynka. – Albo pan był zajęty i nie chciał tej nazwy zapamiętać, albo był pan zajęty i myślał o innych rzeczach, niż zjadanie lodów.
   Akurat. W jego przypadku zjadanie lodów wygląda na priorytet. Albo i nie... od samych lodów tak się nie tyje.
   – Możliwe – zgodził się mężczyzna. – Jakieś pięć minut stąd jest budka z lodami. Może jeszcze zdążysz, zależnie od tego, o której masz autobus. Tartufo jest przepyszne, jak sama zresztą stwierdziłaś.
   Noelię zdziwiło tak szybkie przejście na ,,ty”. Prędko jednak doszła do wniosku, że mogła być rówieśniczką córki mężczyzny, a ten czułby się niezręcznie mówiąc jej koleżankom na „pani”. Doceniała to.
   – Po powrocie. Sądzę, że nie wyrobię się z jedzeniem, a to żadna przyjemność jeść w autobusie. Chyba będzie jeszcze otwarte, kiedy wrócę...?
   Ukłuło ją poczucie nostalgii. Oczywiście, że sklep będzie zamknięty, gdy wróci. Nawet gdyby wciąż stał otwarty, nie wstąpi do niego – bez względu na to, jak bardzo tęskniła za delektowaniem się lodami.
   – Nie wyglądasz, jakbyś miała odbyć długą podróż. – Rozmówca zerknął na małą czarną torbę z ćwiekami zbitymi w ciasne kółka. – Raczej będzie jeszcze otwarte.
   – To dobrze – przytaknęła jasnowłosa. – A nawet bardzo dobrze. Stęskniłam się za smakiem. A ma pan jakieś ulubione potrawy?
   Pytaj o te wiadomości. Ile zamierzasz się jeszcze ociągać?
   Nieznajomy na dłużej wsadził plastikową łyżeczkę do ust, zastanawiając się nad odpowiedzią.
   – Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie – wyrzucił z siebie w końcu. – Za dużo dobrego jest na tym świecie.
   – Zna się pan na kuchni?
   No dalej, zmień temat. Nie bądź tchórzem. Nie domyśli się, że to ty stoisz za porwaniem wariatki. Chyba nie chcesz zmarnować tych dziesięciu minut, czy ile tam jeszcze zostało, na dyskusję o jedzeniu?
   – Nie. – Mężczyzna posłał jej przepraszający uśmiech. – Ale od czego są restauracje? Trzeba wszakże zapłacić, ale jedzenie iście wyborne. I naprawdę, nie musisz mnie ciągle nazywać panem. To sprawia, że czuję się stary.
   A więc o to chodziło.
   Teraz.
   – Oglądał pan... oglądałeś może dzisiaj wiadomości?
   Pokręcił głową.
   – Nie – rzekł. – Nie miałem czasu. Interesują cię wiadomości? Zazwyczaj młodzież nie ciekawią tego typu rzeczy.
   – Nie da się tego po prostu ot tak stwierdzić, jeśli się nie przeprowadzało wywiadu z większą częścią młodzieży – nie zgodziła się Noelia.

*

   W oszołomieniu przypatrywała się przypominającym fale włosom dziewczyny: wyszczerbionej na środku kępce, niezwykle krótkim, równym kosmykom nad znajdującą się po prawej stronie brwią oraz zachodzącym na lewe oko pasmu kończącemu grzywkę. Kropla krwi nie zniknęła. Siedziała uparcie w centrum, jakby trzymała znak z napisem „to twoja wina i nie pozwolę ci o niej zapomnieć”. Rzecz jasna, była błahostką, lecz czasami takie błahostki wywoływały u istot ludzkich najwięcej emocji. Boli przecież bardziej, gdy człowiek uzmysłowi sobie, że to on zostawił krew. Wtedy pojawiało się uczucie realizmu – było się tam, zrobiło się coś strasznego, za co czekała odpowiedzialność. Nie można było dłużej się oszukiwać, że to wszystko to jedynie błąd umysłu – kaprys, jaki postanowiła wyświetlić wyobraźnia. A jednak, Noelia czuła, że to kaprys. Wyobraźnia ewidentnie postanowiła zagrać w grę. Żeby wygrać, należało zmienić osobowość, zainteresowania – ogółem porzucić wszystko, kim się było, tak jak wąż pozbywa się starej skóry. Czy nastolatka byłaby w stanie to zrobić? Nie, a nawet gdyby, jej stare myśli by pozostały. Wpłynęłyby na rzeczywistość, do pewnego stopnia ją odtwarzając. Kamila nadal przypominałaby Noelii jej prawdziwego ojca, nadal przypominałaby jej drugą wersję siebie.
   – Skończyłaś już? – odezwała się uwięziona głosem wyzutym z emocji. Nic się nie zmieniło. Błękitne, przeszywające na wskroś, oczy tak samo jak przedtem obserwowały jeden punkt z niemą fascynacją. – Patrzysz na mnie tak, jakbym miała zostać twoim największym dziełem sztuki.
   – Nie maluję – odrzekła krótko Noelia.
   – Nie musisz potrafić malować – stwierdziła Kamila. – A w zasadzie nie musisz wcale malować. Możesz stworzyć dzieło sztuki we własnej głowie.
   To jedna z najbardziej absurdalnych rzeczy, jaką kiedykolwiek usłyszała Noelia. Zaśmiałaby się, gdyby nie to, że tkwiła w jednym pomieszczeniu z wariatką próbującą ją wystrychnąć na dudka, by osiągnąć jakiś zawiły, niezrozumiały dla normalnych ludzi, cel.
   – Tak? I co bym z tego miała? Na pewno nie satysfakcję?
   Niedoszła zabójczyni wzruszyła ramionami.
   – A czy w życiu chodzi tylko o satysfakcję? – zaczęła po chwili z rozmarzeniem powodującym ciarki na plecach. – Zresztą, nie chciałabyś się wyżyć na prawdziwym obrazie. Byłby dla ciebie zbyt piękny. Byłby czymś, co wolałabyś dumnie pokazać światu, niż zniszczyć rzucając się na niego z pięściami czy nożem. Mentalny obraz ma to do siebie, że zawsze może powrócić do swojego poprzedniego stanu – bez względu na to, co zrobisz. Nie masz też wyrzutów sumienia, kiedy go drzesz, palisz, wycierasz nim psa, cokolwiek. Niszczenie go nic cię nie kosztuje, a najlepsze, że nikt by o nim nie wiedział.
   Noelia nie mogła przyznać niedoszłej zabójczyni racji – tym nie wygrywa się gry, nie z taką osobą.
   – Ty byś wiedziała.
   – Ja? – zagrała zdumioną Kamila. – Owszem, chyba że byś stwierdziła, że wyżywanie się na mentalnych obrazach nie ma sensu.
   Oczywiście, że nie miało sensu, najmniejszego. W ten sposób nie dało się poczuć krzywdy wyrządzonej drugiemu człowiekowi, nie dało się ujrzeć jego cierpienia, napawać się nim. Człowiekowi pozostawały jedynie piętrzące się emocje beż możliwości ujścia.
   Noelia przełknęła ślinę.
   – A wtedy byś mi uwierzyła?
   To pytanie wywołało drobny uśmiech na ustach wroga. Zniknął on jednak tak prędko, jak się pojawił.
   – Jasne, że nie, ale czy by to zmieniło cokolwiek? Nadal nic bym nie wiedziała.
   Czy ta wariatka rozmawiała z nią tylko po to, by wytrącić ją z równowagi, czy kryło się za tym coś jeszcze? Czy mogła być zaintrygowana Noelią, tak jak Noelia była zaintrygowana nią? Nie – odpowiedziała sama sobie jasnowłosa. Nie jest aż tak trudno poznać ciekawą osobę, jeżeli bywa się na odpowiednich forach. Tam ludzie z przekonaniem wypowiadają się na interesujące tematy. Nie wątpią w prawdę swoich założeń. Wierzą, że ich poglądy mogą wpłynąć na pozostałych użytkowników. Nie boją się odmienności, bo nikt ich nie zna. Właśnie, nie zna. Dlaczego więc, jeśli wariatka szukałaby kogoś interesującego, nie zaczęłaby z innej strony?
   – Znowu nad czymś rozmyślasz? – do uszu Noelii przebił się głos niedoszłej morderczyni. Tym razem brak było w nim rozmarzenia, a dało się wyczuć odrobinę chęci współpracy. – Opowiedz mi o tym.
   Noelia rzuciła dziewczynie piorunujące spojrzenie.
   – Po co miałabym ci mówić, o czym myślę? Żebyś mogła to do czegoś wykorzystać?
   – A niby do czego miałabym wykorzystać informacje o tobie? Jesteśmy tu same i na razie to ty masz nade mną przewagę.
   Przewagę, jasne.
   Wszystko mogło się jeszcze obrócić przeciwko Noelii. Nikt nie wiedział, jakie widoki zaprezentuje przyszłość – czy okażą się obrazami przyjemnymi, takimi, które pragnie się uchronić przed zniszczeniem za wszelką cenę i które będą budzić podziw aż do końca dni, czy okrutnymi, takimi, które drze się na strzępy, niechętnie pozwalając pozostać smrodowi farb, zastanawiając się, w jakim celu w ogóle powstały.
   – Czasami dobrze się wygadać – dorzuciła po chwili uwięziona. – Ma to działanie terapeutyczne.
   – A więc sądzisz, że możesz bawić się w psychologa? – zapytała z rozbawieniem Noelia, choć było jej bliżej do kolejnego napadu szału niż śmiechu. – Myślisz, że jeśli powiem, co mnie trapi, to mi w czymś pomoże? A może planujesz wyciągnąć moje brudy po to, żeby się na mnie wyżywać?
   Nastolatka milczała przez kilka sekund, jakby nie miała pojęcia, jak zareagować.
   – Nie potrzebuję wyciągać twoich brudów, by się na tobie powyżywać. Znam metody, które działają na każdego.
   – Nie słyszałaś powiedzenia, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do dupy?
   – Rozumiem, że dupa według tego rozumowania to nic? – Niedoszła zabójczyni uniosła brwi. – Ale przecież dupa nie jest niczym.
   Noelia pokręciła głową z niedowierzaniem. Na twarzy zakwitł grymas niezadowolenia połączony z obrzydzeniem.
   – I tak oto dotarłyśmy do filozofii życia – zakpiła. – Dupa jest czymś.
   – A nie? Jest potrzebna, bez niej...
   Naprawdę musiała się wdawać w takie bzdurne dyskusje? Do tego służył internet. Głupota rozmnażała się w nim jak króliki.
   – Jeśli – wtrąciła Noelia – to twój przepis na wyżywanie się na każdym, nie chcę go słuchać.
   Kamila przymknęła na moment oczy, przyjmując pozę osoby, której właśnie podano jedno z najwykwintniejszych dań. Wciągnęła nosem wyimaginowany zapach, uśmiechnęła się nieznacznie, po czym skostniała, jak gdyby nic nie nastąpiło.
   – Przepis musi być doskonały – wygłosiła z upiornym rozmarzeniem, które to tak napawało Noelię trwogą. – Trudno w tym czymś upatrywać się porównań do przepisu.
   – To, że nie przyniosłam ci dzisiaj jedzenia, nie oznacza, że musisz pokazywać mi, co sobie wyobrażasz.
   – Przecież ja ci nic nie pokazałam – celnie zauważyła nastolatka o włosach nieco ciemniejszych od tych Noelii. – Chyba nie zabronisz mi wdychania powietrza, kiedy jeszcze żyję.
   I wtedy Noelia zdała sobie sprawę z błędu. Przed zaledwie chwilą otwarcie przyznała, że nie zamierza zabić wariatki. Opętał ją gniew – skierowany zarówno ku sobie, jak i uwięzionej.
   A co, jeśli wbrew Kombinatorowi jednak ją zabiję? Jestem na przegranej pozycji tak czy owak. Nie mam siły się z nią męczyć, grać w jej gierki, a na dodatek zachowywać się wśród rówieśników tak, jakby nic się nie stało. W końcu ktoś coś zauważy. I tak będą mnie winić za śmierć wariatki, więc dlaczego nie udowodnić im, że się nie mylą? Tak czy inaczej, czeka mnie taki sam los, a tylko ode mnie zależy, czy na wolności będzie poruszać się zabójca. Przecież ona jest chora psychicznie. Gdyby nie padło na mnie, padłoby na kogoś innego.
   Odwróciła się plecami do niedoszłej morderczyni, nie potrafiąc zdzierżyć jej widoku. Do tej pory jakoś wytrzymywała oczy przebijające jej ciało niczym sztylety – w zasadzie tego dnia radziła sobie z nimi zaskakująco dobrze – lecz teraz czuła, że zwariuje, jeśli tylko prześwietlanie utrzyma się pięć sekund dłużej.
   – Boisz się swoich urodzin? – usłyszała za sobą lodowaty, przeszywający na wskroś głos, w którym, jak na złość, usadowiła się nutka ciekawości.
   – To jedno z tych durnych pytań, na które mam nie wiedzieć, jak odpowiedzieć?
   – Nie – oziębły ton przeciął powietrze, pozostawiając za sobą sznur lodu. – To jedno z pytań, na które chcę poznać odpowiedź.
   – Nie, jak każdy.
   – Jak każdy? – Kamila zacmokała z niezadowoleniem. – Znowu generalizujesz, nie bierzesz pod uwagę poglądów innych ludzi. Myślisz, że inni myślą to samo, co ty. Dziewięćdziesięcioletnia staruszka będzie miała co innego do powiedzenia na temat najbliższych urodzin niż dziesięcioletnie dziecko.
   Noelia westchnęła, rozprostowując palce. Nawet nie wiedziała, że wbija je w skórę, dopóki nie poczuła szczypania.
   – Już wiem, do czego pijesz. Im starszy człowiek, tym bardziej narażony na śmierć w dniu swoich urodzin i... okolicach, że się tak wyrażę. Nie wiem, po co od nowa poruszamy temat strachu przed śmiercią.
   – To trochę ironiczne, nie uważasz? – niedoszła morderczyni nadal nie zamierzała się zamknąć, ale to już powoli przestawało drażnić Noelię. – Pojawiasz się w tym samym dniu i znikasz w tym samym dniu.
   – Ale taki jest cykl życia – dokończyła bezwiednie szarooka. – Ktoś, lub coś, musi umrzeć, żeby mógł żyć ktoś. – Wbiła wzrok w białą ścianę. – Dlatego niektórzy ludzie zgadzają się na oddanie swoich narządów po śmierci. Malują obraz na nowo.
   Te słowa brzmiały dziwnie obco – jakby nie należały do niej, a do jakiegoś bliżej nieokreślonego bytu pomieszkującego w ścianie.
   – Nie wszyscy ludzie jednak są twórcami pięknych obrazów – kontynuowała Noelia. – Niektórzy pozostawiają te zdeformowane i niegodne podziwiania.
   – Brzmiało to tak, jakby było ci smutno, że tacy ludzie istnieją.
   Dlaczego ona ze mną w ogóle rozmawia? Znajomych ze szkoły nie obchodziłyby takie „duperele”.
   – A nie powinno?
   – Absolutnie nie – Kamila przyjęła łagodny ton głosu, który pasował do niej tak, jak zaróżowione policzki do nieboszczyka. Noelia zacisnęła dłonie w pięści. – Ty za nich nie odpowiadasz, nie masz na nich wpływu. Nie powinno ci być przykro z powodu czegoś, czego nie możesz zmienić.
   Może i miała rację, może i nawet wiedziała, że ma rację – albo oszukiwała samą siebie, przy okazji oszukując Noelię.
   – A jacy ludzie są twórcami pięknych obrazów? – spytała niespodziewanie uwięziona.
   – Malowanych podczas życia czy po śmierci?
   Kamila przełknęła głośno ślinę.
   – Podczas życia – odparła.
   – Ci, którzy zgadzają się na oddanie swoich organów po śmierci...?
   – Kiedy wspominałaś o pięknych obrazach, nie miałaś na myśli tylko tych ludzi.
   Noelia odważyła się spojrzeć w dół, na swoje dłonie. Na prawej, w pobliżu kciuka, na czerwono zapalił się półksiężyc, zaś obok niego wykwitł drugi – biały – z zawstydzeniem uciekający przed jej wzrokiem.
   Powinna odpowiedzieć?
   – Twórcami pięknych obrazów są ludzie, na których nie ma skazy. – Podniosła zranioną dłoń, by z bliska przyjrzeć się wyciekającej z półksiężyca krwi. To ta sama krew, która skalała grzywkę przeciwniczki, pochodząca wprawdzie z tego samego ciała, a jednak inna. – Którzy nigdy nie bali się o własne życie, którzy z uporem nie kazali śmierci przyjść po nich innym razem. – Otarła czerwoną ciecz palcem wskazującym lewej dłoni, a następnie obserwowała, jak z rany wypływają kolejne kropelki. Nieźle się załatwiła. – Którzy mają pieniądze i pławią się w luksusach, są inteligentni i spełniają marzenia jedno po drugim. Których warto naśladować, bo bezinteresownie pomagają innym.
   Bezinteresownie pomagają innym – właśnie skłamała. Tacy ludzie nie istnieją. Istoty ludzkie zawsze robią coś, by zyskać coś w zamian, mimo że się do tego nie przyznają – choćby miało to być uznanie przyjaciół i znajomych.
   – Ale to kiedy pierwszy obraz jest nieregularny i brzydki, potem może powstać coś pięknego – powiedziała Kamila. Do głosu dziewczyny zawitała odrobina dumy. Cóż, to lepsze niż udawana łagodność i takie samo fałszywe przyjazne nastawienie. – Tacy ludzie chcą tworzyć, mimo że początkowo nie wiedzą, jak. Zdobywają jednak doświadczenie i wzbijają się na wyżyny. Ludzie, którzy przeszli wiele w życiu, rozumieją, jak wielkie znaczenie ma ludzkie życie, a ci, którzy mają wszystko... cóż, choćby mieli zostać następnym Picasso, nie przyjdzie im to do głowy. W ich świecie nie ma nawet czasu na podziwianie sztuki.
   Noelia stale wpatrywała się w kropelki krwi wyrywające się z jej skóry. Przypominały jej spłoszone ptaki, lecące w stronę świeżo umytego okna jedynie po to, żeby rozbić się o szybę i wylądować na balkonie. Ponura wizja.
   – Mówisz – przemówiła jak w transie – że to ja generalizuję, gdy sama robisz dokładnie to samo. I na dodatek jeszcze mówisz wszystko tak, jakbyś miała rację, kiedy jej wcale nie masz.
   – Tu nie chodzi o to, kto ma, a kto nie ma racji. Poglądów jest wiele i wyznając je, każdy ma rację we własnej głowie – i każda ta racja różni się od drugiej, nie uznawanej przez innego człowieka. Gdyby tak nie było, wszyscy myślelibyśmy tak samo. Prawdziwa racja mogłaby wtedy być tylko jedna.
   Noelia napięła mięśnie pleców, gotowa wygłosić część ze swoich myśli. Wtem do głowy blondynki wpadło coś innego – coś, o co warto było zapytać.
   – Czy ty właśnie powiedziałaś, że wszyscy uważamy nieprawdę za prawdę? – wykrztusiła. Dziewczynie zaschło w gardle.
   – Nie – zaprzeczyła Kamila – ale na pewno w pewnym sensie to, co widzimy, jest nieprawdą, iluzją stworzoną przez nasz umysł. Nigdy nie widzimy świata takim, jakim naprawdę jest. Jeden człowiek, na przykład, po zobaczeniu twarzy jakiejś osoby pomyśli, że jest smutna, a drugi, że zła, może nawet wściekła.
   Gdzieś już to słyszała – i bynajmniej nie z ust niedoszłej zabójczyni. Czy naprawdę nie śniła? Może Noelii tylko się wydawało, że się dzisiaj wyspała, a mózg płatał figle. Może zapamiętał tamtą konwersację i wsadził wyrwane wypowiedzi w usta przeciwnika? Skoro tak, nie należało się niczego obawiać.
   Jasnowłosa obróciła się, z nową odwagą patrząc w oczy wroga. Nadal prześwietlały, jednak teraz, kiedy nie spuszczała z nich wzroku choćby na sekundę, odnosiła wrażenie, że zaszły mgłą. Wyobraziła sobie, jak pękają pod naciskiem palców – jej palców – jak lepka maź opada na beton, pozostawiając puste, ziejące czernią, oczodoły przypominające stan niebytu.
   – Złość i smutek wcale nie znajdują się tak daleko od siebie – spostrzegła.
   Lodowate tęczówki zdawały się uśmiechać.
   – Oczywiście – złowieszcze, odpowiedzialne za wydawanie tego infernalnego głosu, usta poruszyły się – że nie. Kto wie, może kiedyś zrozumiesz, co to znaczy.
   – Teraz to próbujesz popisywać się swoją inteligencją, nic więcej – powiedziała chłodno Noelia.
   – Być może. – Niedoszła morderczyni pokiwała głową w zrozumieniu. Spojrzała w dół z lekceważeniem. – Jednak nie dodawałabym tego „nic więcej”. Zastanawia mnie, czy znalazłaś odpowiedź na to, dlaczego nikt by ci nie uwierzył, gdybyś powiedziała, że nie da się poprawić pamięci za pomocą metody zwanej rzymskim pokojem na tyle szybko, aby pamięć początkujących nie była słaba. Więc?


Ten żart z sosem... wybaczycie mi chyba, no nie? ;D Moja imaginacja po prostu już nie mogła wytrzymać i musiała go dodać.
Może przegięłam trochę z tymi truflami, tyle że tu mamy do czynienia z deserem lodowym, który niedawno zresztą jadłam... i który to deser skosztowałam po raz pierwszy – w sensie... mój pierwszy deser lodowy. Wiem, że niektórzy pamiętający drobne serialowe szczegóły zaraz sobie przypomną (już właściwie sobie przypomnieli) tartufi bianchi, czyli trufle białe. Ale ten deser lodowy nie ma nic wspólnego z tymi grzybami! Haha, nawet są cukierki Trufle, które są pycha, przy okazji. (:
Co do śmierci w urodziny, proponuję przeczytać to: http://zdrowie.dziennik.pl/senior/artykuly/394319,dzien-urodzin-to-dla-wielu-rowniez-dzien-smierci.html Są jeszcze inne tego typu artykuły. Ciekawe też, że Wodecki urodził się 6 maja, natomiast umarł 22 maja. Moje urodziny wkrótce, ale mi śmierć w tak młodym wieku akurat nie grozi – co mi przypomina... zapomniałam o Wielkanocy! Jak może już zauważyliście, akcja rozdziałów dzieje się wtedy, kiedy akurat wypadła Wielkanoc. Niestety, choć to święto ruchome, nie mogę zmienić roku tak, by ta Wielkanoc była w domyśle na końcu marca.
Mieliście kiedyś tak, że Was zatrzymali przy wyjściu od Media Markt z powodu pikania, a to z tego powodu, że sprzedawczyni zapomniała zdjąć zabezpieczenie z metki w innym sklepie (w którym jakoś nic nie pikało)?
Ostatnia rzecz. Jakie ciekawe nowe słowa poznaliście? Ja dwa. Pierwszym z nich jest to debride (czyli usunąć *np. martwą, uszkodzoną, czy zainfekowaną tkankę* z rany – dla zainteresowanych: https://en.wikipedia.org/wiki/Debridement). Ten wyraz jest zabawny, jeśli się wie, że bride to panna młoda, a z tym de- na początku, wygląda jak czasownik znaczący pozbawić panny młodej. Drugi wyraz to kilwater, który podarowali nam Holendrzy i jeśli nie wiecie, oznacza ślad na wodzie pozostawiony po statku. Kill this water! (Czyli: Zabij tę wodę!) ;D Tak, takie mam skojarzenia.

piątek, 12 maja 2017

ROZDZIAŁ V

   Udało się. Kombinator nie zostawił jej sam na sam z wariatką. Noelia jednak nie poczuła oczekiwanej ulgi. Mimo że przyjaciel Maćka pomógł w związaniu Kamili, coś tu nie pasowało. Za gładko poszło. Owszem, niedoszła zabójczyni nie posiadała towarzysza do pomocy, lecz nie była całkowicie bezbronna. Mogła się bardziej postarać. Nie zrobiła jednakże prawie niczego, czego wymagało się od normalnego człowieka. Być może dlatego, że nie była normalnym człowiekiem – była wariatką. Co więcej – pomimo wcześniejszej gadatliwości – w czasie związywania dziewczyna uparła się, że nie nawiąże żadnej rozmowy, jakby przeczuwała, że odzywając się choćby tylko jednym słowem wyda zbyt dużo informacji niepowołanej osobie. To zaniepokoiło Noelię. Wiedziała, że niedoszła zabójczyni nie ma zielonego pojęcia o tym, kto ukrywa się za kominiarką, ale zachowywała się, jakby było na odwrót. Jasnowłosa nie wykluczała, że to umyślne działanie, mające na celu przestraszenie jej. Tylko przed czym? Skąd wariatka mogła wiedzieć, czy Kombinator i Noelia nie znali się od dzieciństwa? A może to dziwne zachowanie wzięło się stąd, że właśnie nie wiedziała, kim jest kompan Noelii? Może nie miała pojęcia, że on i Noelia tak naprawdę wcale się nie znali? Przez kominiarkę nie potrafiła dostrzec twarzy, zatem przewidywanie ruchów przeciwnika stało się niezmiernie trudnym zadaniem.
   To dlatego niektórzy ludzie boją się klaunów – tłumaczył kiedyś Maciek. – Na zewnątrz widzisz tylko roześmianą kolorową maskę, gdy w rzeczywistości pod nią może czaić się ktoś, kto chce cię skrzywdzić. Nie wiesz, czy uciekać, ignorować taką osobę, bo nie zrobi ci krzywdy, czy podejść do niej i się pośmiać.
   Wyglądało na to, że Kamila nie potrafiła ocenić, czy jeśli przesadzi, zginie z ręki chłopaka, czy ujdzie jej to płazem, co przy Noelii nie przysporzyło żadnych kłopotów. Sama obserwacja mimiki twarzy powiedziała jej, kim jest jasnowłosa i jak najprawdopodobniej postąpi. Noelię przerażała ta hipoteza. Oznaczała ona, że Kamila jest dobra w czytaniu ludzi, a to nie wróżyło dobrze.
   Niewielki budynek, wielokrotnie nazywany przez Kombinatora ruderą, z zewnątrz wcale nie sprawiał wrażenia szczególnie zaniedbanego. Wprawdzie nie pokryto go tynkiem, ale praktycznie nie dało się stwierdzić, jak długo stał opuszczony. Mogło to być kilka lat, mogło to być pięć miesięcy. Jedyną wskazówką okazała się bujna trawa, o tej porze wyjątkowo pozbawiona drobinek śniegu – te najwidoczniej już zdążyły się rozpuścić – oraz rośliny, których Noelia nie potrafiła zidentyfikować. Tuż przed wejściem zadomowił się wysoki krzak, z daleka łudząco podobny do dzikiej róży, tyle że bez kwiatów. Niemal w całości zasłaniał drzwi, zachowując się niczym najważniejsza gwiazda koncertu. Z jednej z dwóch kwadratowych dziur, w których powinny mieścić się okna, wyglądało inne tajemnicze zielsko, bez dumy prezentując swoje czerwonawe liście.
   Blondynka musiała przyznać, że budowla wraz z otoczeniem, w którym nie znajdowało się nic prócz traw, krzaków i gdzieniegdzie małych drzew, sprawiała wrażenie upiornej. Mimo że w powietrzu unosił się przyjemny zapach zbliżającego się lata, organizm wyczuwał, że to lokalizacja wprost dopasowana do popełnienia zbrodni. Poza rzadkimi wyjątkami, nie zapuszczał się tu nikt, kto odkryłby, czego świadkiem był opuszczony dom. Większość ludzi zjawiających się w pobliżu to kierowcy. Ci prawidłowo wykonywali swoją robotę i mijali go, może obdarowując przy okazji jednym jedynym spojrzeniem. Pozostałe osoby pokonywały drogę na rowerze bądź dokądś wędrowały, zbyt zaabsorbowane myślami, by zwracać uwagę na coś, co bezpośrednio nie zagrażało ich życiu.
  – To naprawdę Trzebnica? – zapytała Noelia, w skupieniu przypatrując się budynkowi.
   Ogarniało ją poczucie nierealności – jakby to, co przed chwilą się wydarzyło, nie było prawdą. Jakby Kamila wciąż układała plan kończący się jej śmiercią i lada chwila miała uderzyć – jakby lada chwila miała pokazać się u niej w domu, mordując każdego po kolei podczas snu.
   – Oczywista oczywistość – odrzekł chłopak w kominiarce wyluzowanym tonem, jakby i dla niego rzeczywistość okazała się wyłącznie imitującą ją nieprawdą, choć Noelia podejrzewała, że on po prostu zawsze tak się zachowywał, bez względu na sytuację. – Powinnaś wybrać się do okulisty, skoro twoje ślepia znaku nie widziały.
   – Czy ty w ogóle potrafisz porozumiewać się normalnie bez tego swojego dziwnego slangu?
   – Jeśli twierdzisz, że nieposługiwanie się slangiem jest normalne, to nic normalne nie jest.
   A teraz to potrafi wysławiać się jak człowiek wykształcony.
   Wywróciła oczami.
   – Niezłe odkrycie – skwitowała. – Chociaż według mnie akurat istnieją rzeczy zarówno normalne, jak i nienormalne, za to dla ciebie pewnie nawet wyrywanie włosów samochodem czy pustakami jest rzeczą normalną.
   Chłopak wzruszył ramionami. Skierował się ku zaparkowanej na brzegu ulicy białej Hondzie Jazz.
   – Ze mną nie można wytrzymać, tak?! – wrzasnęła za nim blondynka. – Dziwię się, że masz tylu kumpli! Przy tobie jestem aniołem!
   Kombinator zatrzymał się, odwrócił z widoczną niechęcią, po czym zawrócił.
   – Coś się stało? – usłyszała niespodziewanie Noelia.
   Głos chłopaka był tak wyluzowany i pozbawiony złości, że blondynka sądziła, że dłużej już nie wytrzyma – rąbnie go w nos i tyle, po sprawie. Pomógł jej uwięzić Kamilę, więc teraz nie musiała się już od niczego powstrzymywać. Nie zdąży się na nią wścieknąć, nie zdąży jej przeszkodzić, a kiedy spróbuje, będzie już po ptakach. Zaskoczony, nie dostrzeże kolejnego ciosu – i kolejnego.
   – Nie. – Blondynka pokręciła głową, jednak wstrzymując się od realizacji planu.
   Intuicja podpowiadała jej, że najlepiej całkowicie zrezygnować z planu. Wciąż przecież nie odzyskała oddanego noża, a Kombinator mógł go wykorzystać do obrony. W dodatku ciekawiła ją jedna rzecz, na której temat przyjaciel Maćka by nie kłamał, zaś Kamila prawdopodobnie tak – i nie z powodu osobliwego pragnienia bycia spokrewnioną z Noelią. Wariatka chciała wyprowadzić dziewczynę z równowagi.
   – Mam pewne pytanie...
   – No to wal – zakomenderował Kombinator.
   – Czy ta wariatka jest trochę podobna do mnie?
   Noelię nieco przestraszyło to, że owe słowa były w stanie opuścić jej usta. Przeraziło ją także ich brzmienie – głos nastolatki sugerował, że jest spokojna i opanowana, podczas gdy jej umysł dusiło zdenerwowanie.
   Kombinator zaśmiał się – krótko i bez duszy – jakby usłyszał kiepski żart.
   – Ależ skąd! – żachnął się. – Tia, jest blondogłową jak ty, nawet ciemniejszą, ale nic wspólnego poza tym z tobą nie ma. No... może poza dziwnym sposobem gadki. Gdyby pies go usłyszał, o własną budę by się powiesił. Nie wyspała się panna czy jak?
   Noelia posłała niebieskookiemu poirytowane spojrzenie. Co on chciał od jej sposobu wysławiania się? I jak, u licha, był w stanie ocenić styl mowy dwóch nieznanych mu uprzednio osób, kiedy z jedną z nich niewiele porozmawiał, zaś z drugą w ogóle?
   – A ty byś się wyspał, gdybyś dowiedział się, że następnego dnia możesz być już martwy? – zapytała Noelia, usuwając ze swojego głosu zbędny jad. Okazanie zbyt wielkiej złości nie pomogłoby w obecnym położeniu. – No i skąd tak łatwo przyszła ci analiza jej stylu rozmowy? Ewidentnie ją znasz.
   Nie była pewna, czy nie brzmiała nieco dziecinnie wygłaszając hipotezy, których nie sposób było udowodnić, ale przestało jej na tym zależeć. Zresztą, przecież dzieci to doskonałe narzędzie do zdobywania informacji. Nie krępowała ich niewiedza. Wypytywały o oczywistości, które zawstydziłyby dorosłych. Bycie nazwanym dzieckiem powinno być uważane za komplement.
   – Nie wiem, czy bym się wyspał – poinformował Kombinator. – Los nigdy mnie do takiej sytuacji nie przygnał, a z wariatką, jak ją nazywasz, do czynienia nigdy nie miałem, więc nie wmawiaj mi brudów, których po sobie nie zostawiłem, dobra?
   – Dobra, dobra... – zgodziła się dla świętego spokoju Noelia. – Zresztą i tak cokolwiek byś nie powiedział, nie uspokoisz mnie, bo ja zawsze będę we wszystko wątpić, aż w końcu sama prawda stanie się dla mnie kłamstwem.
   – Przykład z ciebie ludzia dążącego do destrukcji.
   Ludzia? Tym razem ostro przegiąłeś, człowieku! Ale wyraz „destrukcja” jednak nie jest ci obcy. Coś nie idzie ci to udawanie matoła.
   – To był sarkazm.
   – Z mojej strony też.
   – Czyli jednak pasujemy do siebie? – Noelia uniosła brwi. – A powiedz mi... skąd ty byś niby wiedział, czy zabiłam wariatkę, czy jej nie zabiłam, co?
   Dlaczego miałaby się męczyć aż do końca swoich dni żyjąc ze świadomością, że osoba żądna jej śmierci jest na tym samym świecie? Dlaczego ona nie mogła istnieć wyłącznie w głowie, karmiąc się myślami nosicielki, i prowadzić wyimaginowane, zmierzające donikąd konwersacje? W ten sposób nie skrzywdziłaby Noelii. Co najwyżej otoczenie nastolatki czułoby się urażone i niepotrzebne. Ludzie mogliby mówić, co im się żywnie podoba. Jasnowłosej nie przeszkadzałoby to. Przynajmniej wtedy nie ukrywaliby się za zasłoną udawanej szczerości czy zmartwienia – no bo po co udawać, gdy przed sobą ma się człowieka, dla którego jesteś niechcianym fragmentem kurzu, czy pustym opakowaniem po chipsach? Może blondynce udałoby się znaleźć człowieka będącego w stanie ją zrozumieć – podobnego do niej i takiego, który przejrzałby, co naprawdę ją trapi. Jednak szanse natrafienia na taką osobę graniczyły z cudem, a jedyną kandydatką obecnie była...
   – Słucha mnie panienka w ogóle? – podniósł nieco głos Kombinator. – Na wypadek jeszcze raz mówię, chociaż powtarzanie to ustrojstwo, które nie powinno się nigdzie wałęsać. No nic, będę się tu pojawiał co jakiś czasik i tak to sprawdzę. – Chłopak sugestywnie spojrzał na nadgarstek. – Jeśli nagle dziewczyna zniknie, wiedz, że policja cynk dostanie. Ja się nie pakuję w żadną kabałę, tylko pakuję paczki, jak coś.
   – A będzie to pakowanie się w kabałę, jeśli na chwilę wejdę do starego domu i sobie z wariatką porozmawiam? Sądzę, że  tę chwilę to jesteś w stanie poczekać w aucie.
   Naprawdę chcę tam iść akurat teraz? Ale po co? Czyżbym liczyła na to, że wreszcie przestanie milczeć i zacznie rozmawiać tak, jak na początku?
   Blondynka pokręciła głową.
   Nie. Nie mogę chcieć aż tak popapranej rozmowy.
   – Nie wiem – Kombinator złożył ręce na klatce piersiowej – kiedy matkę z ojcem Focus wypluje do naszego domostwa, ale nie sądzę, żeby mieli jakieś podejrzenia co do tego, co ich ukochany synek właśnie kombinuje. – Kopnął wałęsający się nieopodal buta kamyk. – Więc śmiało, właź do gniazda szerszeni, tylko żywa żebyś wylazła i zanim zacznie się ściemniać. Poczekam na ciebie i przy okazji napiszę wskazówki, jak do tej rudery się dostać, bo często będziesz ją odwiedzać, żeby chociaż żarcie dostarczyć.
   Noelii nie spodobało się wyrażenie „dostarczyć żarcie”, lecz postanowiła tego nie komentować. Wariatka nie mogła zobaczyć jej podminowanej miny już na samym wstępie.
   Blondynka obdarzyła swojego towarzysza ostatnim spojrzeniem. Pewnym krokiem ruszyła w kierunku niepozornego nieotynkowanego budynku.


*


   Pomieszczenie robiło zwalające z nóg wrażenie. Prostokątne, przestronne, z białymi ścianami i szarym betonem, zostawiało pustkę w sercu człowieka. Brak żyrandola dodawał, już i tak niepotrzebnej, upiorności. Do głowy przychodziła myśl, że posiadacze budynku nigdy się tu nie wprowadzili z powodu prześladowania przez dusze zmarłych albo odkrycia śladów zbrodni. Naprzeciw wejścia do pomieszczenia mieściła się spora dziura o idealnie kwadratowym kształcie, przez którą można było dojrzeć bujną trawę z młodą jabłonią, nie dorastającą jeszcze do pięciu metrów. Dalej nie znajdowało się nic ciekawego – same trawy i gdzieniegdzie w oddali drobne krzewy czy drzewa.
   Obiekt zainteresowania Noelii stanowiła dziewczyna o nieco ciemniejszych blond włosach, siedząca po turecku nieopodal okna. „Siedząca nieopodal okna” było przesadą. Dziewczyna ani nie siedziała, ani tego czegoś nie można było nazwać oknem. Jeśli siedziała, to nie z własnej woli i nie tak, jak zazwyczaj siedzą istoty ludzkie. Nogi więzionej związano w pobliżu kostek jasnobrązowym sznurem, który piął się w górę po prawej stronie jej ciała, aż sięgnął nadgarstków – je także szczelnie oplótł – by zniknąć po lewej, w dziurze udającej okno. Na początku Kombinator i Noelia zastanawiali się nad sposobami przytwierdzenia do czegoś sznura, ale przyjaciel Maćka szybko doszedł do wniosku, że najlepiej przytrzasnąć jego końcówkę dość masywnym kamieniem. Nie było szans, by niedoszła zabójczyni, nawet gdyby jakimś cudem zdołała ruszyć się z miejsca, uporała się z takim ciężarem, ale dwoje ludzi to inna sprawa. Noelia zastanawiała się także nad tym, skąd chłopak wytrzasnął miskę, ustawioną teraz obok prawego uda więźnia, lecz prędko wytłumaczyła sobie tę sytuację psem. Co prawda, mało było w niej wody, ale jednak coś to nie nic.
   Blond włosy ułożone niczym fale nadal spływały po głowie uwięzionej, decydując się nie zdradzać historii, jaką przeszła, natomiast grzywka na środku wyszczerbionej części nosiła znak krwi. To zaledwie nic nieznacząca kropelka, ale jednak tam była. Służyła jako przypominacz. Nie należała jednak do uwięzionej, tylko do Noelii. Dziewczyna przypadkowo drasnęła się w palec. Błękitne, infernalne oczy, tak podobne do tych prawdziwego ojca Noelii, obserwowały z dziwnym zainteresowaniem jednocześnie znajdującą się przed nimi przestrzeń – jakby próbując orzec, która część pomieszczenia najbardziej przypadła im do gustu – oraz samą Noelię – jakby usiłując wykryć słabe punkty nastolatki.
   – Masz słabą pamięć i próbujesz utworzyć swój rzymski pokój? – zadrwiła Noelia. – To nie jest konieczne. Nie wyrwiesz się stąd.
   Zero reakcji. Piekielne, wwiercające się w mózg, oczy stale przyglądały się otoczeniu oraz stojącej przed nimi dziewczynie z chorą fascynacją. Noelia poczuła się jak intruz przeszkadzający komuś w podziwianiu najznakomitszych dzieł sztuki, lecz poprzysięgła sobie, że się stąd nie ruszy, nawet gdyby wylądowały przed nią ufoludki. Mogliby próbować wszczepić jej jakiś implant, cokolwiek, a ona i tak by została. Nie zamierzała dać uwięzionej satysfakcji.
   – Z tego, co wiem – odezwała się w końcu niedoszła zabójczyni zamyślonym głosem, przywodzącym Noelii na myśl paralizator – to ludzie z dobrą pamięcią budują rzymskie pokoje, a ta pamięć powoli staje się lepsza. Ludzie ze słabą pamięcią nie budują rzymskich pokoi, bo w trakcie tworzenia ich pamięć się poprawia.
   Noelia zastanawiała się, jakim cudem niedoszła zabójczyni potrafiła mówić tak spokojnie, skoro przed chwilą ją obraziła. Szarooką irytowało praktycznie wszystko – nawet najmniejsze odchylenie od normy – i ukrycie tego było niewykonalne.
   Zresztą... To wariatka, z deficytami w mózgu. Nie powinno mnie dziwić, że daleko jej do zachowywania się jak istota ludzka.
   – Chyba nie da się tak szybko poprawić pamięci, żeby żaden człowiek budujący rzymski pokój nie miał tej pamięci słabej – powiedziała, również z opóźnieniem.
   Niemalże kropla wody Noelii delikatnie przekrzywiła głowę, intensywnie wpatrując się w oczy przeciwniczki. Ta intensywność porażała nerwy, sprawiała, że człowiek czuł się jak mysz – mysz, która wie, że jakkolwiek postąpi, kot i tak ją dorwie.
   – Tym stwierdzeniem nikogo byś nie przekonała, że to właśnie ty masz rację.
   – Dlaczego?
   – Pomyśl o tym na spokojnie w domu. Następnym razem będziesz w stanie udzielić odpowiedzi.
   Następnym razem? Jakim następnym razem? Takie gierki doprowadzały Noelię do białej gorączki. Nie wątpiła, że w domu łatwiej byłoby pojąć znaczenie słów niedoszłej morderczyni, jednak nie znosiła, kiedy ktoś w tak bezczelny sposób wytykał u niej brak inteligencji wystarczającej do zrozumienia kwestii od razu.
   Już miała odpyskować, gdy w jej umyśle zakorzeniła się pewna myśl – genialny sposób na sprawdzenie, czy wariatka faktycznie zna Kombinatora. Jeśli Noelia tylko odkryje, czy Kamila boi się ludzi, których twarzy nie jest w stanie dostrzec.
   – Czy w dzieciństwie bałaś się klaunów? – zapytała, utrzymując pokerową twarz.
   Zwróciwszy uwagę na wyraz twarzy uwięzionej, odniosła wrażenie, że dziewczyna za chwilę wybuchnie gromkim śmiechem. Tak się jednak nie stało. Kamila jedynie nieco odchyliła się do tyłu, niemal dotykając plecami białej ściany. Nadal nie spuszczała wzroku ze stojącej zaledwie metr dalej Noelii.
   – A co to za pytanie? – zaciekawiła się. – W dzieciństwie towarzyszą nam różne lęki, nie zawsze uzasadnione, na przykład strach przed ciemnością.
   Noelii ulżyło. Kamila nie wyśmiała pytania, nie wydarła się, nie oznakowała jej wyjątkowo obrzydliwym terminem.
   – Ten akurat jest uzasadniony – wyjaśniła szarooka. – Ciemność symbolizuje śmierć. Człowiek boi się ciemności, ponieważ kojarzy mu się ona ze snem, a sen z nieistnieniem, czyli śmiercią. Kiedy niczego się nie widzi, nie jest się w stanie czegokolwiek zrobić, w pewnym sensie nie jest się już człowiekiem...
   Noelia nie była pewna, czy wyjawianie swoich myśli dotyczących lęku przed ciemnością to aby na pewno rozsądne posunięcie, ale właśnie miała przed sobą osobę, z którą można było podyskutować na tego rodzaju tematy.
   – Ale u nas, nawet w domach, rzadko panuje całkowita ciemność – wytknęła Kamila, nie używając jednak oskarżycielskiego tonu. – W większości przypadków to półmrok. W nim człowiek jest w stanie się poruszać.
   – To wciąż oznacza lęk przed śmiercią. Półmrok przypomina nam zmierzch naszego życia – okres, w którym przygotowujemy się na odejście z tego świata. Może wciąż się poruszamy, ale nie tak sprawnie jak kiedyś.
   – Boisz się śmierci?
   Kamila nie wyglądała wcale na zainteresowaną odpowiedzią. Zadała pytanie ot tak, ponieważ nie podobało jej się milczenie – podobnie do ludzi, którzy pytają „co słychać?”, kiedy tak naprawdę wcale ich to nie obchodzi. Ci ludzie jednakże czuli, że głupio się nie odezwać, a natura raczej pozbawiła związaną takich odczuć.
   – Każdy się jej boi – wygłosiła Noelia. Jak gdyby nigdy nic, usiadła na betonie.
   I co z tego, że był zimny? I co z tego, że niewygodny? Stojąc trudniej ukryć słabości, siedząc można chociaż próbować.
   – Nie, nie każdy. – Pokręciła głową niedoszła morderczyni. – Niektórzy stają z nią oko w oko, kiedy próbują osiągnąć jakiś cel. Niektórzy witają ją z otwartymi ramionami, desperacko próbując uciec od rzeczywistości.
   – Cóż, w jakiś sposób od niej uciekną, tyle że nie staną się wolni jak ptak, tak jak im się wydaje.
   Dokąd ta rozmowa zmierzała? Do czego wyjawienia próbowała ją nakłonić ta wariatka? Noelia nie miała pojęcia, dlaczego wciąż nie potrafiła dostrzec ani śladu agresji, podczas gdy ona na miejscu Kamili pewnie już rzucałaby się na samą siebie. Jeśli nie fizycznie, to werbalnie.
   – Śmierć nie jest ucieczką – stwierdziła Kamila nieco rozmarzonym, wywołującym ciarki na plecach, głosem. – Przed czym uciekać, skoro nie istniejesz? Jeśli uciekasz, coś robisz. Jeśli nie istniejesz, nie robisz nic. Tym idiotom wyłącznie się wydaje, że uciekają, kiedy jeszcze mają przed czym uciekać... i nie mam tu na myśli śmierci. A później rodzina i znajomi opłakują tych nic nie wartych głupków.
   – A ludzi odbierających innym życie już nie uważasz za głupków?
   – Seryjnych morderców tak – przyznał więzień tym samym rozmarzonym głosem. – Ludzi, którzy zabili jedną do czterech osób, już nie. – Wróg uniósł wzrok ku górze, jak gdyby nagle na suficie znalazł swe lokum jakiś tajemniczy, warty poświęcenia uwagi, obiekt. – Oczywiście, ofiar może być więcej, ale na długiej przestrzeni czasu.
   Noelia poczuła się lepiej wiedząc, że te błękitne upiorne oczy nie śledzą już każdego wykonywanego przez nią ruchu. Ale co, do diabła, było takiego fascynującego w suficie? Nie, nie pozwoli się sprowokować. Zaplanowała przecież inne pytanie.
   – Co uważasz za długą przestrzeń czasu? – spytała, nie pozwalając swoim oczom powędrować ku górze.
   – Tak około dziesięć lat.
   Według wariatki dopuszczalne było zabić więcej niż cztery osoby w przeciągu dziesięciu lat? I tak po prostu się do tego przyznała, jednocześnie uważając osoby popełniające więcej morderstw w tym odcinku czasowym za głupków? Noelię zszokowała ta rewelacja.
   Gdy nagle coś jej się przypomniało.
   – Nie odpowiedziałaś mi na pytanie...
   Kamila pokręciła głową. Zawzięcie podziwiała widok, jaki prezentował sufit.
   – Odpowiedziałam tuż przed chwilą, a zaników pamięci nie mam.
   – Nie na to pytanie – w głosie Noelii dał się słyszeć chłód. – Chciałam wiedzieć, czy boisz się klaunów.
   – W takim razie jesteśmy kwita. Nadal mi nie powiedziałaś, czy boisz się śmierci.
   Noelia czuła, jak we wnętrzu głowy narasta gniew, coraz silniejszy z każdą sekundą. Jeszcze piętnaście sekund, a eksploduje, zamieniając się w miliony bezkształtnych odłamków. Będą zbierać ją z betonu, podczas gdy wariatka... Nie, nie, nie. Musiała pozostać silna. Wzięła głęboki wdech, powstrzymując atak szału.
   – Odpowiedziałam – w głosie drżały pozostałości gniewu. Choć ledwie wyczuwalne, była przekonana, że przed Kamilą nic się nie skryje. – Każdy się jej boi.
   – A ja zaprzeczyłam – celnie zauważyła niedoszła zabójczyni. – Poza tym nie jesteś każdym, kimkolwiek ten „każdy” jest w twojej głowie. Oczywiście, możesz wyjść cało z opresji, jeśli powiesz coś takiego jakiemuś głupkowi, chociaż i tak podejrzewam, że głupek w takiej sytuacji nagle by zmądrzał i nadal wypytywał o to, czy i ty boisz się śmierci. A może to dlatego, że czasami linia między inteligencją a głupotą się zaciera.
   – Nie mów mi, że masz na myśli tych „szalonych naukowców”.
   W tym momencie Kamili znudziło się zachwycanie wyglądem sufitu. Postanowiła powrócić do poprzedniego zajęcia – obserwowania Noelii oraz fragmentu pomieszczenia, na którego tle znajdowała się jej niedoszła ofiara. Tym razem wzrok dziewczyny o włosach nieco ciemniejszych od tych antagonistki dostrzegał więcej detali – w końcu te uprzednio zasłonięte teraz zostały odsłonięte.
   – Ja nic nie sugeruję – rzekła.
   Oczywiście, że nie. Ty sugerujesz wszystko.
   – To jak? – niecierpliwiła się Noelia. – Raczysz odpowiedzieć na moje pytanie?
   – Rakiem to ja nie jestem. – Kamila uśmiechnęła się delikatnie. – W Rakowie też nie mieszkam.
   Noelia nie mogła zdecydować, co gorsze – sam fakt, że uwięziona się uśmiechnęła, czy odkrycie, skąd wziął się ten uśmiech.
   – Bałaś się klaunów w dzieciństwie? – spytała, usiłując ukryć czające się w głosie rozdrażnienie. – To tylko drobnostka, takie nic, zwykły dziecięcy lęk.
   – Takie nic, ale wciąż nie ustępujesz, czyli takie nic jest w rzeczywistości czymś. Co próbujesz ode mnie wydobyć poprzez zadanie tego pytania?
   Noelia nie potrafiła orzec, czy takie zachowanie brało się z głupoty czy inteligencji. Z jednej strony pokazywanie takiej odwagi to działanie pozbawione sensu, skoro to właśnie Noelia posiadała większą władzę. Jeżeli uwięziona zaniechałaby współpracy ciągle prowadząc bezsensowne konwersacje przypominające gry słowne, Noelia ugotowałaby jej coś naprawdę paskudnego. Z drugiej strony, niedoszła morderczyni była dość sprytna, by oszacować prawdopodobieństwo skrzywdzenia przez więżącą ją dziewczynę. Zresztą, wariatka sama stwierdziła, że czasami głupota niewiele różni się od inteligencji.
   – Nic.
   – Myślisz, że łatwo nabiorę się na to kłamstwo? – w głosie Kamili czaiła się kpina. – Jeśli chcesz poznać odpowiedź, powiedz mi prawdę. Co ty na to? Wymiana, prawda za prawdę.
   Jasnowłosa podniosła się z betonu – nie dlatego, że nagle zaczęło jej doskwierać bijące od niego zimno. Wręcz przeciwnie – zrobiło jej się gorąco, jak zawsze, kiedy jej umysł zajmowała fala wściekłości. Wątpiła, czy kiedykolwiek się z tego wyleczy. Ataki gniewu towarzyszyły jej od dzieciństwa i choć po adopcji wydawało się, że należą do przeszłości, nastolatka odkryła, że to nieprawda. Potrzebowały tylko odpowiednich warunków, by się odrodzić.
   – Skąd mam wiedzieć, że jeśli ja powiem prawdę, ty także ją powiesz? – spytała. Starała się utrzymać neutralną twarz.
   – Prędzej ja powiem prawdę niż ty – uznała niedoszła zabójczyni, dziwnie akcentując słowo „ty”, jakby jednocześnie uważała się za lepszą od Noelii i było jej przykro, że nie spędzają czasu w zupełnie innej okolicy popijając różne napoje i dyskutując na interesujące tematy. – To w końcu ja jestem tu uwięziona i zależna od ciebie. Tobie kłamstwo nie zaszkodzi.
   Cholera.
   – Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jest ktoś, kto potwierdziłby, że nie kłamiesz?
   Oczywiście, że nie było nikogo. Gdyby był, wtedy Noelia naprawdę miałaby się o co martwić.
   Kamila pokręciła głową.
   – Nie.
   – Może i dobrze. I tak znam prawdę.
   – Ciekawe niby... jak.
   – Wypieranie się czegoś poprzez granie w gry słowne oznacza potwierdzenie, nie zgodzisz się?
   Uwięziona nie zdążyła mrugnąć okiem, kiedy Noelia odwróciła się do niej plecami z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Nie utknie tu na noc. Musiała wracać do domu, ale najpierw najlepiej zostawić wariatkę na przegranej pozycji. Jak najłatwiej zostawić człowieka na przegranej pozycji? Zniknąć mu z oczu, gdy jego percepcja funkcjonuje zbyt ślamazarnie, aby cokolwiek zauważyć. Dziewczyna miała ochotę się odwrócić i na odchodne krzyknąć chociaż „słodkich koszmarów” lub „udanej nocy z duchami tutaj zabitych”, lecz szybko zdała sobie sprawę, że wtedy jej słowa nie byłyby ostatnimi, które padłyby w opuszczonym domu tego dnia. Wariatka by się czegoś uczepiła, co przedłużyłoby pobyt Noelii w nieprzyjemnym miejscu.

*


   Drudzy rodzice Noelii nie byli zachwyceni późnym powrotem przybranej córki do domu. Jolanta po wymienieniu kilku uwag ledwo powstrzymała się od wywołania wyjątkowo paskudnej awantury, zaś Krzysztof wymownie milczał przy wspólnej kolacji. Noelia nie wykluczała, że kiedyś niechcący przemyciła nazwisko Agnieszki do rozmowy, które to zostało zapisane w pamięci jednego z przybranych rodziców, a dzisiejszego dnia wykorzystane do odnalezienia numeru telefonu w książce telefonicznej. Postanowiła nie poruszać tego tematu. Dowie się następnego dnia, jeśli to w istocie się zdarzyło. Na razie lepiej nie kusić losu.
   Nie zmieniając ciuchów, bezwiednie opadła na łóżko. W pozycji leżącej wykonała szeroki rozkrok, wyprostowała ręce i ułożyła je po obu stronach głowy, tworząc w ten sposób figurę podobną do pajacyka. Blondynka nie miała siły ani ochoty na przebieranie się. Gnębiło ją pytanie, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Owszem, w innych okolicznościach zapytałaby Jolantę albo Krzysztofa, może nawet obu rodziców, ale to w innych okolicznościach. Świadomość, że nikt człowieka nie zrozumie albo inni będą doszukiwać się w jego słowach podejrzanych czynów, była dołująca. Nawet bardziej niż dołująca, jak trafnie określiła Noelia. To tak, jakby planować skok ze spadochronem, z góry będąc poinformowanym, że ten nigdy się nie otworzy i nie przeżyje się upadku. Wygodnie, że została jedna osoba, która zrozumiałaby chociaż odłamek tego, co blondynka miała w planach jej przekazać, a nawet jeśli nie, wymyśli racjonalnie brzmiącą odpowiedź, dzięki której będzie mogła sobie wmówić, że została zrozumiana. A gdyby te dwie opcje okazały się niedostępne, to wyznanie choć kawałka swoich uczuć wciąż potrafiło leczyć. Być może pomogłoby w szczegółowym rozpoznaniu emocji oraz zduszeniu ich, zanim naprawdę zapuściłyby korzenie tak głęboko, że wyrwanie ich stałoby się niewykonalne.
   Uzbroiła się w smartfon – piękny niebieski Samsung Galaxy S6 – z zamiarem zajrzenia na pocztę. Wiktoria odpisała dość szybko, z nieznanych Noelii powodów. Nastolatka nie miała ochoty się nad nimi zastanawiać. Nie zamierzała także odpowiadać na wiadomość od wirtualnej znajomej, przynajmniej nie w obecnej chwili. Jeśli zajmie się zwykłymi rzeczami, zapomni o tych ważnych.

Na wiadomość odpiszę Ci później. Zdaję sobie sprawę, że to trochę lekceważące z mojej strony, ale dręczą mnie pewne myśli i boję się, że zapomnę, co mam napisać. Tak, wiem, to wygląda sprzecznie – skoro mnie myśli dręczą, to jak mogę zapomnieć, czego dotyczą? Otóż boję się, że rozmowa zostanie z czasem rozmazana w mojej głowie, i gdyby tego było mało, moja podświadomość dołoży słowa, które wcale nie padły.
Jak tu zacząć? Rozmawiałam ze znajomą na temat rzymskiego pokoju – wiesz, tej techniki pamięciowej, chyba słyszałaś o niej – i powiedziałam, że chyba nie jest możliwe poprawienie pamięci w tak szybkim tempie, żeby każdy człowiek zaczynający przygodę z tą techniką już nie miał problemu z zapamiętywaniem, lub coś w ten deseń. A ona na to, że nikogo bym do swojej racji nie przekonała. Masz może pomysł, dlaczego? Nie wiem, czy to pomoże, ale pewna osoba powiedziała, że ze mną nie da się wytrzymać. Sądzę, że chodziło o sposób wysławiania się.
Wiem, żądam od Ciebie niemożliwego, ale Ty chociaż nie jesteś mną i masz inne spojrzenie na świat.
Czy zostanie socjopatą, jeśli się nim nie jest, jest fizycznie możliwe? W sensie... wydaje mi się, że na kształtowanie osobowości ma wpływ młody wiek – nie, kiedy ma się, powiedzmy, 17 lat. Tak mi nagle przyszło do głowy. Ogólnie muszę poszukać informacji o socjopatach i psychopatach w internecie. Nie lubię, kiedy ktoś zmyśla tylko dlatego, że wie, że mogę o czymś nie mieć pojęcia. Zresztą, w dzisiejszym świecie to nawet faktom nie trzeba ufać – jeśli nie pochodzą ze sprawdzonego źródła, to jest. Tia, piszę o czymś, co mogłabym zachować dla siebie. Lepiej byłoby, gdybym zastanawiała się, czy opłaca się czytać „Pięćdziesiąt twarzy Greya” (i obejrzeć, rzecz jasna), czy to kolejny papier do wycierania tyłka, chociaż gdybyś Ty się tą książką i filmem akurat nie zainteresowała, może wcale nie lepiej.
Haha, nie jestem ani psychopatką, ani socjopatką. Nie podejrzewam niczego u siebie. Po prostu niektóre rzeczy samoistnie przychodzą mi do głowy, a także moim znajomym. Mam dziwnych znajomych.

   Nazwała Kamilę znajomą? Miała dziwnych znajomych? Prychnęła. Jeśli uwięziona miała być uważana za znajomą, to jedynie taką z piekła. To nie była normalna osoba, z którą kumplują się inni. Dziwni znajomi służyli jako przykrywka tłumacząca niezwykłe pytania nastolatki. Jasnowłosa nie wątpiła, że mając do czynienia z tak walniętą osobą jak Kamila, jeszcze o coś zapyta, a nie chciała być o nic podejrzewana, zwłaszcza przez kogoś z internetu. Ci ludzie potrafili siać zniszczenie porównywalne do burz piaskowych.
   Niespodziewanie usłyszała dobiegające z dworu dudnienie. Sąsiedzi zaczęli imprezę czy co? – pomyślała. – Wiadomo, że lato się zbliża, ale, Jezu Chryste, to nie środek dnia z temperaturą koło trzydziestki!
   Zdenerwowana, zerwała się z łóżka z zamiarem sprawdzenia, co dokładnie się dzieje. Otworzyła okno i... niestety, przypuszczenia się sprawdziły. Na podwórku u Rybickich było nienaturalnie widno, jakby przeniesiono je do ogromnego pomieszczenia oświetlonego białą, dającą mnóstwo światła lampą. Nie było to dalekie od prawdy. Sąsiedzi zamontowali kiedyś lampę przy wejściu do domu i tak już została. Jakby jeszcze czegoś brakowało, ktoś poustawiał białe krzesła ogrodowe naokoło srebrnego Opla Astry. Bagażnik samochodu otwarto oczywiście najszerzej, jak się dało, żeby pochwalić się jego zawartością, którą okazały się butelki z napojami, paczki z chrupkami i Bóg wie, co jeszcze. Do tego powietrze przepełniał nieznośny dym nadpływający od grilla... i ta horrendalna muzyka.
   – Zawsze kiedy jestem głodnyyy, to jem kebaba! – dolatywało do pokoju Noelii. – Zawsze kiedy jestem smutnyyy, to jem kebaba!...
   Blondynka niedawno oglądała tę przeróbkę na You Tube – dość śmieszna – lecz to nie oznaczało, że można nią było katować sąsiadów po nocach. Fakt, dużo osób jeszcze spać nie szło, ale niektórzy owszem.
   Czy tym ludziom uderzył w łeb kawałek kosmosu czy co?! Na tym świecie już chyba nikt nie jest normalny.
   – Co to za muzyka?! – jakby na zawołanie odezwał się kobiecy głos.
   Utwór natychmiast zmieniono na inny. Po kilkunastu sekundach Noelia skłonna była uwierzyć, że to metal symfoniczny, jednak piosenka zdawała się posiadać również dwa niepasujące do siebie gatunki, których dziewczyna nie potrafiła określić.
   – To jest dopiero muzyka! – krzyknęła ta sama kobieta.
   Noelia westchnęła i zamknęła okno.
   No faktycznie, muza niezła, ale nie ma chyba kogoś bardziej stukniętego od Rybickich. Normalnie wszystkich w psychiatryku pozamykać.


I jak wrażenia?
Chcę podziękować sąsiadom za inspirację do ostatniej sceny, aczkolwiek ja nie uważam, że powinno ich się w psychiatryku pozamykać. I tak, oni serio słuchali tej parodii, tylko w środku dnia, a potem jeszcze dzieci śpiewały refren. Myślałam, że ze śmiechu zejdę na krwotok wewnętrzny.
I czy tylko ja w refrenie słyszę I ate your mama zamiast I ain't your mama (i przysięgam, jeśli jeszcze raz gdzieś zobaczę ain't, zamorduję... tia, chyba telefon)? 0.0 Za dużo Hannibala się oglądało. Dobra, i tak miałam dziwne skojarzenia z jedzeniem wcześniej, więc to niekoniecznie wina Lectera (to nazwisko brzmi podobnie do Oetkera *0.0* i też doktor, to znak z kosmosu ;D). W sumie to się nie dziwię, bo jak się szło horrory oglądać, to często z jedzeniem... albo przekąską, bo obżerać się też nie wolno. Nie dlatego się chodziło z jedzeniem, że się człowiek denerwował. Dobrze się je podczas oglądania, tylko że ja w domu nie mam popkornu. Eeeh, popkorn jest dobry, ale nie kiedy się kończy i się człowiek natyka na niejadalne fragmenty...
W tej parodii to ja jeszcze słyszę waranina zamiast baraniny. Mięso warana, no naprawdę.... Gdyby zresztą powstawiać tam pewne cudeńka, to już człowieka by z ziemi zmiotło! No, na przykład gdyby tam wstawić człowieka.
No to co? Idziemy napychać się kebabami? ;P
A skoro mowa o wiadomo jakim serialu (jeśli nadal nie wiecie, rekomenduję przeczytanie notki pod poprzednim rozdziałem, przeczytanie mojej nazwy na głos, albo po prostu spojrzenie nieco w górę), może niektórym znana jest wspomniana przeze mnie w tym rozdziale metoda rzymskiego pokoju (nie, Pax Romana to inny pokój ;P) czy inaczej pałac pamięci. Znałam ją już wcześniej, jakby co, więc to nie kradzież, hahae. Dobra, i tak nie byłaby to kradzież. Tak nagle wpadł mi pomysł napisania takiego czegoś w dialogu. Poza tym założę się, że wielu z Was korzystało choć raz z takiego pałacu pamięci.
A co do śpiewania, kto waszym zdaniem powinien był zwyciężyć w tegorocznej Eurowizji? Dla mnie najlepsza była Dihaj z Azerbejdżanu z piosenką Skeletons. Choć to pop i śpiewała po angielsku *jak niestety większość (nie zrozumcie mnie źle, ja nie mam nic do ludzi śpiewających po angielsku... pod warunkiem, że ich rodzimym językiem jest angielski lub nagrywają płyty w dwóch lub większej liczbie języków, no bo za dużo mamy ludzi podążających za tłumem, a ja chcę coś oryginalnego... czemu ktoś nie nagra czegoś po szwedzku, na przykład?!)*, udało jej się stworzyć tekst, jakiego wcześniej nie słyszałam. Miała również ciekawy występ na scenie. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widziała kilka tablic z napisami utworzonych tak, by przypominały pudełko i mężczyzny z twarzą konia na drabinie. Zadziwiające jest to, że to wszystko się do siebie klei. Pewnie tekst był po angielsku, żeby więcej ludzi go zrozumiało. ;) I czy tylko ja miałam taką zdziwioną minę, kiedy usłyszałam thorn jeans (pamiętam, jak myślałam, że się przesłyszałam – przecież tam musi być <torn>, haha) i speak in tongues? Od razu mi się Lisa Gerrard przypomniała.
Na wygraną ponadto zasługują u mnie Węgry z Origo Joci Papai (tak, wiem, już za późno).
Jak widzicie, nowy szablon tu zawitał (co prawda, Lydia jeszcze ma na niego nanieść poprawki, ale skoro napisałam już rozdział, to i tak go publikuję) i tak, ten angielski napis ma sens, uwierzcie, tylko teraz jeszcze go nie zobaczycie, haha. Dla nieznających języka, napis Looking for your innocence is like looking for cryptids: you'll never find anything to po polsku Szukanie twojej niewinności to jak szukanie kryptyd: nigdy niczego nie znajdziesz, chociaż w wersji polskiej lepiej wygląda w twoim przypadku zamiast twojej – przynajmniej według mnie. Wiecie, co to są kryptydy, nie? No, yeti czy Wielka Stopa na przykład nią jest, czyli istnienia takiej istoty nie da się udowodnić.
I co tu się z czasem dzieje? 0.0 Ja Potterem nie jestem i nie potrafię się cofnąć do tyłu kilka dni. A przynajmniej tak myślałam.
Template by Elmo