niedziela, 20 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ XIV

Witam po wakacjach!
To znaczy, moich wakacjach. (;
Eh, dajcie spokój. Przecież wiecie, że nie przepadam za bawieniem się w chowanego. Nie umarłam, a trzynastki nie są pechowe. (Dobra, tę zszywkę w łazience, na którą cudem się nie nadziałam, liczymy jako szczęście czy pech? ;D)
Horacego każdy zna, a szczególnie słowa non omnis moriar. Może niekoniecznie multaque pars mei vitabit Libitinam, choć to ciąg dalszy. Libitina to bogini śmierci oraz patronka obrzędów pogrzebowych. Zatem dosłownie ten fragment należałoby przełożyć następująco: i duża część mnie uniknie Libitiny (czyli śmierci). Wiem, że to niezbyt dobrze brzmi po polsku, lecz każdy język rządzi się własnymi prawami.
Jeżeli nie zna ktoś angielskiego, radzę zapamiętać, że interesting znaczy w podanym kontekście interesujące, natomiast futile to daremny czy też próżny. Inaczej vain lub pointless po angielsku, żeby ułatwić zapamiętanie tym osobom, które uczą się angielskiego, jednak z wyrazem futile jeszcze się nie zetknęli.
Jeżeli ktoś Wam powie, że ugryzł go komar, zaprzeczcie. Poczekajcie na reakcję, a potem poinformujcie, że to komarzyca. (:

Edycja: Nie jestem pewna, czy pomysł z tym snem pasuje – chodzi o to, że ten sen jest dość długi – zatem jeżeli chcecie, możecie potraktować większość rozdziału jako pewnego rodzaju dodatek.


   – Prawdziwe kontakty ci nie wystarczają? – Noelia nasyciła głos jadem. – Musiałaś nawiedzić mnie we śnie.
   Przez chwilę sądziła, że Kamila zaprzeczy, jednak ta chwila szybko przeminęła. Wariatka roztrzaskała wszelkie przypuszczenia złośliwym uśmiechem oraz kiwnięciem głowy. Jak zwykle.
   Patrzyła z przerażeniem wymieszanym z chorą ciekawością, jak druga blondynka, uwolniwszy ręce, zdejmuje z nóg gruby sznur – leniwie, chciała pokazać, że nie zależy jej na szybkiej ucieczce.
   A na czym ci zależy? Chcesz zostać tu na wieki? Chcesz, by ludzie odkryli twoje zwłoki i zapamiętali cię jako legendę?
   – Nie jestem duchem – odpowiedziała ze spokojem Kamila. Podniosła się z betonu, powoli, jak gdyby żwawe ruchy mogły skłonić ofiarę do powzięcia decyzji o wycofaniu się. – Nie nawiedzam ludzi.
   Ostentacyjnie uniosła w powietrze fragment więżącego ją sznura. Sznur nie przypominał już narzędzia zbrodni.
   Coś było jednak nie tak. Kamila miała na sobie zupełnie inne ubrania: czarną bluzkę z krótkimi rękawami – przy dekolcie widniało mnóstwo miniaturowych pozłacanych liści paproci – szare dresy sięgające za kolana, oraz szerokie, wygodne sandałki o mlecznokawowym odcieniu. Grzywka zniknęła. Zostały tylko sięgające do pasa, brudne, skołtunione blond włosy. Przypominały Noelii o psie pozostawionym na pastwę losu, niekąpanym od lat.
   – Minął rok, to dlatego tak wyglądam – pospieszyła z wyjaśnieniem Kamila. – Gdybym była duchem, wyglądałabym zapewne inaczej, to jest, jeżeli duchy w ogóle istnieją.  – Rzuciła sznur za siebie. Trzymany fragment wypadł przez otwór w ścianie. Przymknęła oczy, w desperacji próbując odnaleźć zapach czegoś nowego. – Zaprowadziłabym cię w miejsce spoczynku mojego trupa, pozwoliłabym na przebadanie go.
   A więc próbujesz sobie wyobrazić, jaki aromat wydzielają zwłoki. Naturalnie, byłoby to dla ciebie czymś nowym. Nie spędziłaś choćby minuty w towarzystwie gnijącego od tygodni nieboszczyka. Być może wyobrażałaś sobie, jakim pociągiem pojechałoby twoje istnienie, zastanawiałabyś się, czy wyszłabyś za mąż, czy gdyby twój mąż umarł, ukrywałabyś ten fakt przed światem, żeby położyć łapy na jego emeryturze...
   – Ciekawa jestem, co znaleźliby w moim ciele – kontynuowała po chwili niedoszła zabójczyni. – Być może robaki, które by ciebie zainfekowały. To byłaby dopiero legenda, chociaż... nie przepadam za legendami. – Otworzyła oczy. Rozejrzała się wokół, udając zagubioną. – Widzisz, one nigdy nie są prawdziwe.
   – Chciałabyś, by były prawdziwe? Chciałabyś, żeby potwór z Loch Ness żył naprawdę?
   Kamila otworzyła usta w zdumieniu.
   – Owszem – odparła. – Wyobrażasz sobie, jakie byłoby to odkrycie dla ludzkości? – Dziewczyna nakreśliła w powietrzu ogromną kulę. Zaczynała się ona od kolan, a kończyła nad głową.
   Dopiero teraz Noelia zdała sobie sprawę, że dłonie wroga pokrywają niezliczone małe strupy. Gdzieniegdzie skórę zdobiły również kropelki krwi, czarne, migoczące złowieszczo w świetle Księżyca.
   – Gigant, który nigdy nie umiera – dodała złowieszczo Kamila.
   Noelia machinalnie uniosła brwi. Tego drobnego ruchu antagonistka nie zdołała wychwycić, zbyt zajęta wypluwaniem swoich myśli.
   – Ludzie za wszelką cenę chcieliby odkryć sekret jego nieśmiertelności, by sami mogli stać się nieśmiertelni. Kto wie, może legendarne monstrum pomogłoby im w tym. Albo i nie, bo gdyby legendy były prawdą, już bylibyśmy nieśmiertelni. – Niedoszła zabójczyni podniosła ręce. Zaczepiła palce obu dłoni o niewidzialną zasłonę dwa centymetry pod nosem. Najwyraźniej uwierzyła, że krew jest ową tajemniczą nową ingrediencją. – Mam na myśli kamień filozoficzny – i nie, Rowling nie wymyśliła nazwy naszego elixir vitae. – Pociągnęła nosem, wdychając odór krwi. Zamknęła oczy, jak gdyby pragnęła pozostać z nim sama w jednym pomieszczeniu, rozkoszować się nim bez udziału widowni. – Na dodatek, pomyśl, jacy byliby z nas bogacze. – Wzbudzające trwogę u wszystkich żywych istot, paraliżujące tęczówki zatrzymały się na twarzy Noelii. Oprócz lodu można było w nich znaleźć ślady chytrości. – Stać byłoby nas na wszystko, nawet na osiedlenie się na Marsie...
   – Na podbój kosmosu, na świętowanie ośmiotysięcznych urodzin w innych galaktykach... – dokończyła Noelia, ledwie świadoma wypływających z jej ust słów. – Galaktyka Andromedy stałaby dla nas otworem. Nie pamiętalibyśmy czasów, kiedy urodziło się ostatnie dziecko...
   Non omnis moriar multaque pars mei vitabit Libitinam – te słowa niespodziewanie wyryły się w umyśle Noelii. Pochyłe litery zapaliły się na czerwono niczym ślepia ogromnego demonicznego psa. Horacy, który twierdził, że jego część uniknie śmierci? To nie jest nieśmiertelność. Zapisane słowa żyją w umysłach innych ludzi, jednak przejściowo. Nie są w stanie nikogo wskrzesić.
   Potrząsnęła głową, próbując odgonić natrętną myśl. To wtedy wydawało jej się, że usłyszała, jak przeciwnik szepcze: „interesting”.
   – Z tym trochę przesadzasz – stwierdziła z lekkością Kamila, jak gdyby te kilka sekund wcale nie upłynęło. – Dzieci wciąż by się rodziły, zamieszkiwałyby tylko inne planety, Ziemię, Terrę, Erdę, Pământę...
   – Zdajesz sobie sprawę, że to nazwy Ziemi w różnych językach?
   Kamila odwróciła się tyłem do Noelii i już zabierała się do przejścia przez dziurę imitującą okno.
   – Ludzie są sentymentalni – wyjaśniła ze spokojem niedoszła morderczyni, utkwiwszy spojrzenie w srebrnym globie. Ręce spoczęły pod brodą, ułożone niczym do modlitwy, kciuki dotknęły szyi, a stopy oddaliły się od siebie, przygotowane do ucieczki.
   Więc tak wygląda człowiek chcący ulotnić się z wiatrem. Rozkracza się i nie obchodzi go, jak komicznie to wygląda.
   Kamila obejrzała się przez ramię, posyłając nastolatce spojrzenie po brzegi wypełnione gniewem.
   – To normalne – ciągnęła dalej – że każdy glob, na którym by się osiedlili, nazwaliby Ziemią... w różnych językach, ponieważ każdy naród miałby do dyspozycji inną planetę. Tak samo z centralną gwiazdą. Soleil, Sun, Słońce... tak nazywałaby się gwiazda, wokół której krążylibyśmy, zależnie od tego, jakim językiem byśmy się porozumiewali. Idziemy tam? – Antagonistka wskazała prawą ręką Księżyc w pełni. Akurat wtedy znikąd nadciągnęła sporych rozmiarów ciemna chmura i zaczęła powoli żywić się satelitą.
   Noelia wpatrywała się, struchlała, w niewypełniony niczym kwadrat. Księżyc znikał w oddali pod fioletową płachtą.
   – Metafora dzisiejszej ludzkości – usłyszała samą siebie. – Księżyc uzmysławia nam, że niebawem nasze wspomnienia zgniją... zginą, pożarte przez czas. Mamy szansę walczyć z nim, ale ta walka jest...
   Futile.
   Co?
   Kamila wykrzywiła usta w uśmiechu. Skierowała twarz w stronę towarzyszki.
   – Nie bój się do mnie podejść – odezwała się. – Nie zrobię ci krzywdy. W snach to niemożliwe. Tylko niepotrzebnie bym wywołała koszmar, z którego musiałabyś się obudzić. – Niedoszła zabójczyni przekrzywiła głowę, jakby zastanawiając się nad czymś, po czym uniosła ręce w geście poddania. – Nie chcę cię jeszcze budzić.
   – Dlaczego?
   Zamierzasz mnie torturować w taki sposób, bym się nie obudziła? Pragniesz mojego cierpienia, ale wiesz, że to fizyczne nie przyniesie żadnych rezultatów?
   Noelia spuściła głowę, żałując, że się odezwała. Nawet jeśli to tylko sen, nie chciała usłyszeć odpowiedzi na zadane pytanie.
   Pytania mają na nas zły wpływ – niemiła myśl zamieszkała w umyśle Noelii. – Są niczym latająca nad sokiem osa, zwabiona chęcią poznania odpowiedzi. Stąd blisko do utopienia.
   Kamila uchyliła usta w udawanym zdumieniu. Pokręciła głową z dezaprobatą.
   – Ponieważ tylko we śnie możemy odwiedzić Księżyc bez odwiedzania go, możemy umrzeć i żyć dalej, rozmawiać i nie rozmawiać...
   – Zaprzeczasz sobie.
   – Wcale nie.
   Sceneria zmieniła się nie do poznania. Przed oczami dwóch blondynek wyrósł długi, szeroki stół wykonany z drewna wiśniowego. Postawiono na nim ogromny tort skrzący się bielą i różem. Przyozdobiono go malinami, borówkami amerykańskimi oraz agrestem. Pośrodku świeciła wysoka różowa świeczka w kształcie drzewa nieokreślonego gatunku. Dym uciekał we wszystkich istniejących kierunkach. Siedzący obok świeczki marcepanowy prosiak odwrócił się od jego źródła, jakby lękał się, że kiedy postąpi inaczej, niechybnie umrze. Przez środek ciasta przechodził ciemnoróżowy, niemal wpadający w czerwień, pas ostrzegający zwierzę o konsekwencjach przeprawy na drugą stronę. Prosiak nie mógł więc ruszyć się z miejsca. Wokół tortu poustawiano idealnie białe talerze udekorowane wzorem przypominającym liście paproci. Czerń na bieli sprawiała paskudne wrażenie. Czuło się, że lada chwila kolory te staną się świadkami mordu. Przy talerzach siedziały żądne krwi istoty ludzkie. Unosiły łyżki w pogotowiu, by móc nareszcie ubić nową ofiarę na miazgę. Sześcioletni malec bez końca dopytywał się, czy prosiak nadaje się do jedzenia.
   Noelia rozejrzała się w poszukiwaniu Kamili, co okazało się o wiele trudniejsze, niż przypuszczała. Wariatka nie zostawiła po sobie nic więcej prócz kartki z enigmatyczną wiadomością, przyczepioną do jednego z oparć tych ciemnożółtych plastikowych krzeseł.

Może to nie jest Księżyc, ale nie moja wina, że nie wiesz o naszym satelicie wystarczająco wiele, byśmy mogły się na niego przenieść.


   – Dasz mi głowę prosiaczka? – Noelia usłyszała niespodziewanie nad lewym uchem.

   Kiedy podniosła głowę, objęła wzrokiem kobietę w średnim wieku. Głowę  nieznajomej okalały długie, czarne włosy. Z daleka przypominały dżdżownice. Kobieta zwracała się właśnie do niskiego stworzenia o czekoladowych oczach i krótko przyciętych blond włosach. Na ubiór czarnowłosej składała się bluzka z krótkim rękawem w kolorze jasnej pomarańczy – zanurzyło w niej swój dziób mnóstwo przypominających szpaki ptaków – czarne spodnie oraz niedopasowane ciemnoczerwone buty na koturnach. Bezimiennej towarzyszyła średniej wielkości czarna, delikatnie połyskująca torebka, zawieszona na oparciu krzesła, z lewej strony. Sześcioletni chłopiec, ubrany w bluzkę z Zygzakiem McQueenem, szare dresy ze Złomkiem i niebieskie adidasy, tulił zerwanego z tortu prosiaka niczym największy skarb. Niepewnie podszedł do kobiety, oderwał marcepanowemu zwierzęciu głowę, by wręczyć swój podarunek z niespotykanym zadowoleniem. Nieznajoma przyjęła prezent i nie czekając na niczyją reakcję, posadziła dekorację na języku. Nie mogła jednak jej przełknąć. Wodząc wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, zakryła usta dłonią. Wypluła głowę zwierzęcia. Nie uszło to uwadze nastolatka o kędzierzawych, ciemnych włosach, być może syna.
   – Jesteś tym, co jesz.
   – Ale najwyraźniej twój umysł jeszcze walczy – dodał drugi chłopak, blondyn w czarnej bluzce z jasnozielonym napisem „Człowiek nie kaktus – musi pić”.
   Noelia parsknęła śmiechem. Zakryła usta z obawy, że ktoś zauważy. Ale nikt nie zauważył.
   – Zabawne, prawda? – znikąd rozległ się znajomy głos.
   Noelia doskonale wiedziała, do kogo należał. Spojrzała w prawo i nie zawiodła się. Na tle wysokiego obrazu przedstawiającego kobietę przyodzianą w jasnoniebieską, rozłożystą suknię sięgającą do krótko przystrzyżonej trawy, z papużką falistą na odkrytym ramieniu, stał nie kto inny, jak Kamila. Ptak był zaabsorbowany podziwianiem swego fioletowego brzucha, nieświadomy trzech dwukrotnie większych od oczu czarnych plam zaczajonych pod dziobem z lewej strony, głowy pokrytej szaro-białymi pasami, oraz atramentowych skrzydeł z białym wykończeniem na grzbiecie.
   – Króla zjadł kot – zanuciła błękitnooka – pazia zjadł pies, królewnę myszka zjadła. Lecz żeby ci nie było żal, dziecino ma kochana, z cukru był król, z piernika paź, królewna z marcepana... – Wariatka spojrzała ostrożnie w górę, jak gdyby przerażona słowami kołysanki. – Nie pasuje tylko ten księżyc. – Kamila położyła palec na jednym z przednich zębów w zadumaniu. – W zasadzie nie mogę pomyśleć o niczym innym, co przypomniałoby mi o Księżycu. To tak jak szukanie piosenki, która przypominałaby ci o muszli klozetowej...
   Jak na zawołanie, obraz znajdujący się tuż za niedoszłą morderczynią zniknął, pozostawiając po sobie olbrzymią czarną plamę. Dało się w niej dostrzec kilka spowitych mgłą i cieniem stopni.
   – ... chociaż nie do końca – Kamila wydawała się niczego nie zauważać – z łatwością mogę ułożyć piosenkę o muszli klozetowej połykającej wszystko, co wlezie. – Niedoszła zabójczyni nabrała tchu. – Zauważyłaś może wzór na mojej bluzce?
   Noelia niechętnie jeszcze raz przyjrzała się ubraniu nastolatki.
   – Wciąż masz na niej pozłacane paprocie. – Zmarszczyła brwi. – To znaczy, od początku snu.
   Blondynka o nieco ciemniejszych włosach przytaknęła, po czym, bez żadnego ostrzeżenia, ruszyła w kierunku prostokąta wypełnionego czernią. Noelia nawet nie zdążyła pomyśleć, co robi, a już pędziła za nią w dół szerokimi zielonkawymi schodami.
   Powietrze z każdym krokiem stawało się coraz rzadsze, co powinno utrudniać oddychanie, jednakże płucom przestało zależeć na tlenie.
   Gdzie ja jestem? – zapytała siebie samą w myślach Noelia, rozglądając się wokół. Nie widziała nic prócz okalającego ją bezmiaru czerni, dwóch jasnoszarych punkcików przypominających oczy oraz prowadzących nieustannie w dół schodów.
   – Zastanawia mnie, skąd wiesz, jak jest „Słońce” i „Ziemia” w tych wszystkich językach, które wymieniłaś – odezwała się po długiej chwili.
   Kamila odwróciła się gwałtownie. Zapewne zapomniała, że ktoś podąża jej śladem.
   – To proste – zaszczebiotała, nie zwalniając kroku. – Interesuję się językami oraz astronomią, sprawdziłam więc z ciekawości. 
   Noelia potknęła się o leżący na jednym ze stopni kamień. Prawa ręka odruchowo wystrzeliła w bok, poszukując czegoś, czego mogłaby się przytrzymać. Co dziwne, a może raczej niepokojące, za podporę posłużyła czarna pustka oplatająca niekończące się schody. A może jednak coś tam było?
   – Albo znam te wszystkie języki – dokończyła Kamila pewnym siebie tonem. Wzruszyła ramionami, by kolejno przyspieszyć kroku. Zupełnie jakby miała dość wlekącej się za jej plecami istoty.
   – Zaczekaj! – wrzasnęła Noelia.
   – Nie muszę na ciebie czekać – odpowiedziało echo. – Jesteśmy w środku snu, co oznacza, że nic ci się nie stało. Jeżeli w to uwierzysz, powinnaś być w stanie biec szybciej niż w rzeczywistości.
   – Sny tak nie działają – nie zgodziła się Noelia – nie wspominając o tym, że nie mają środka. Często to w snach nie możemy biec tak szybko, jak na jawie.
   Kamila stanęła jak wryta, z oczami utkwionymi w jednym punkcie, a przynajmniej tak na początku sądziła Noelia. Po bliższej inspekcji okazało się, że wzrok dziewczyny przykleił się do maleńkiej kropki, rozbłyskującej co trzy sekundy jaskrawą czerwienią.
   Kolejne dziwne pomieszczenie, którym usiłujesz mnie nastraszyć? Co w nim znajdę? Kałuże krwi? Albo ocean moczu, w którym pływają setki ciał, nieustannie próbujące uwolnić się od przeżywanego piekła?
   Wariatka pokręciła głową, odwracając się do towarzyszki.
   – To co chciałaś powiedzieć, zanim krzyknęłaś „zaczekaj”? – spytała.
   Uciekłaś, bo nie chciałaś wysłuchać, co mam do powiedzenia, a teraz pytasz mnie, co zamierzałam wtedy powiedzieć?
   – To, że ci nie wierzę. Masz siedemnaście lat i znasz włoski, niemiecki, francuski, angielski, rumuński, łacinę, no i – rzecz jasna – polski?
   Zęby antagonistki wyszczerzyły się w dziwnym uśmiechu.
   – Mogłam też przewidzieć, na jakie tematy będziemy rozmawiały – oznajmiła z wyższością. Wyciągnęła prawą rękę ku dziwnemu światłu.
   – Jasne. – Noelia wywróciła oczami. – Może jeszcze wmówisz mi, że legendy naprawdę istnieją i możliwe jest odwiedzanie czyjegoś umysłu?
   Kiedy tylko usta jasnowłosej opuściło słowo „umysł”, pojawiła się rozrastająca się we wszystkich kierunkach łąka. Porośnięta niezliczonymi gatunkami dzikich kwiatów oraz oblegana przez tysiące wielobarwnych motyli, zapraszała do znalezienia własnego skrawka gruntu i oczyszczenia pamięci z negatywnych, zatruwających wspomnień. Tu dym nigdy nie docierał. Był niczym śnieg na równiku.
   Uniosła głowę, gotowa odszukać Słońce oraz osobę, która przyprowadziła ją w to idealne lokum. Znalazła jedynie Kamilę. Słońca już nie. Łąkę oświetlała zupełnie inna gwiazda – w zasadzie dwie gwiazdy, dużo mniejsze od Słońca. Ta po prawej stronie – sprawiająca wrażenie odrobinę większej – szykowała się do zniknięcia za horyzontem. Ta po lewej niedawno wzeszła.
   – To jest sen, Noelia – usłyszała szept przy lewym uchu. – Wszystkie słowa zostały zapamiętane przez ciebie i wiesz, jak do tego doszło.
   – Więc tylko pierwsze wyjaśnienie jest czegoś warte – uznała Noelia, zawiedziona. Pochyliła się z zamiarem znalezienia czterolistnej koniczyny. Skoro to sen, powinna mieć spore szanse. – Reszta to śmieci pozwalające na ciekawą rozmowę... Chcę mieć jasność, wszystko, co mówisz, tak naprawdę mówię to... ja?
   – Tak – zapewnił kojący głos, przypominał Noelii balsam – ale nie jesteś to do końca ty. Wyobrażasz sobie, jak to żyje się w skórze Kamili, próbujesz sama siebie zaatakować, ponieważ nie rozumiesz, co dzieje się w twojej głowie. – Niedoszła morderczyni nabrała tchu. – Twój umysł przygarnął zbyt wiele kotów. Każdy chce podążyć swoją własną drogą.
   Raptem na łące zjawiły się podłużne cienie – każdy z parą rąk, każdy przewyższający wzrostem większość populacji. Nie przestawały między sobą gestykulować. Kłóciły się zażarcie, oddalając się od siebie jeden po drugim, aż coraz mniej i mniej motyli krążyło po okolicy.
   – Czym są te koty? Myślami?
   Jak za pociągnięciem pędzla, kilka metrów przed Noelią nadleciała chmara jętek, gotowa wkrótce rozstać się ze swoim marnym, krótkim życiem. Wszystkie motyle zniknęły – nie wiadomo, kiedy.
   – Potrzebujesz potwierdzenia, od samej siebie? – zdziwiła się wariatka. Siedziała na trawie w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów od swojej niemal kropli wody, wyciągając nogi. Dłonie spoczęły na kolanach, oczy skupiły na cieniach. Wpatrywały się ze spokojem w ich marsz, wcale nie zwracając uwagi na rosnący lęk nastolatki obok. – Nie sądzisz, że czas wziąć się w garść i porzucić te koty?
   – Nigdy nie porzuciłabym zwierzęcia.
   Kamila westchnęła, zmęczona słyszeniem non stop tych samych słów.
   – I w tym tkwi problem – oświadczyła, wskazując palcem grupę jętek. – Czyje życie jest więcej warte, twoje czy zwierząt?
   Co mają z tym wspólnego jętki? Kot żyje dłużej, więc twoje „porównanie”, jakkolwiek to coś nazywasz, jest pozbawione sensu.
   Kamila skinęła głową z rozbawieniem.
   – Zabawne jest to, że gdybym użyła słowa „świnia”, natychmiast byś się zgodziła na ich porzucenie. Bo to świnie, prawda? – Dziewczyna wydała z siebie odgłos przywodzący na myśl śmiech. – Świnie się je... A czy pomyślałaś, że gdzieś na świecie ludzie... głodują?
   Tak, w przeciwieństwie do tego, co ty o mnie myślisz, ja o wszystkim pomyślałam – pomyślała z irytacją Noelia. – Inaczej nie byłoby w ogóle tej konwersacji, wiesz o tym. Może byłaby podobna, ale umysł prawdziwej Kamili nie myśli tak samo jak ja.
   – I tak zatrzymując te świnie nic bym tym ludziom nie pomogła – wyrzuciła z siebie ze złością.
   – Kto mówi o zatrzymywaniu tych zwierząt... Mogłabyś je oddać rzeźnikowi.
   – I nie zmieniłabym niczyjej sytuacji – powiedziała szarooka z wykrywalnym zrezygnowaniem, obserwując, jak palce towarzyszki toną w wysokiej trawie, by po chwili wyciągnąć maleńką, zieloną roślinę.
   Kamila obróciła roślinę trzy razy w dłoniach.
   – Głodujących ludzi? – powtórzyła. Przysunęła swoją zdobycz do twarzy drugiej blondynki. Okazała się nią czterolistna koniczyna. – Nie. Ale za to pozbyłabyś się uporczywych myśli. – Oberwała liście koniczyny, jeden po drugim, trzymając ją tak, by Noelia dobrze widziała, co robi.
   Uciekające szczęście.
   – Rzeźnik też by na tym skorzystał – skonstatowała Kamila.
   Wtedy Noelię olśniło. Koniczyna nie symbolizowała uciekającego szczęścia. Obrywane liście oznaczały wyzwolenie się z wszelakich utrudnień. Przeciętni ludzie dźwigali na sobie trzy utrudnienia, zbyt zmartwieni cztery lub więcej, socjopaci i psychopaci... dwa?
   – Darmowe świnie! – krzyknęła wariatka. – Aż chce się użyć angielskiego wyrazu „complimentary”. Człowiekowi przychodzą na myśl wtedy również komplementy... Popularniejsze jest „for free”, ale to już pozostają tylko skojarzenia z wolnością.
   – Czułabym się jak ktoś, kto właśnie usłyszał komplement?
   Kamila uśmiechnęła się z wyższością.
   – Niewykluczone.
   Jak gdyby sen z góry wiedział, o co zapyta Noelia i nie podobało mu się to pytanie, zachodząca gwiazda wstrzymała powolny ruch i poczęła zbliżać się do planety. A może nastolatki siedziały na asteroidzie?
   – Powiedz... – zaczęła niepewnie Noelia – powiedz mi, dlaczego wyglądasz zupełnie inaczej, dlaczego twoje włosy są takie długie i nosisz inne ubrania, nosisz nawet inne buty.
   Kamila pochyliła się, aby zerwać kolejną czterolistną koniczynę. Bez szukania. To koniczyna szukała jej – i jak widać, odniosła sukces.
   – Mówiłam – rzekła. Oberwała zaledwie jeden liść. – Minął rok od ostatniej rozmowy ze mną, tej, która nie odbyła się w twoim śnie.
   Rozżarzona kula ognia wciąż się zbliżała, zwiększając tempo. Jak na koszmar, nie wyglądał on tak zatrważająco, jak oczekiwałaby Noelia po zapoznaniu się z opisem. Gwiazda wydawała się wysysać z niej strach, by w finale nie pozostało nic prócz dogasającego podziwu.
   – Chcesz powiedzieć, że umarłaś? – zapytała beznamiętnie szarooka. – Ale nie, wtedy pamiętałabym, jak wyglądały twoje zwłoki – dorzuciła, marszcząc czoło – albo chociaż pamiętałabym moment, w którym postanowiłam więcej do ciebie nie wracać.
   – Nie, to po prostu sen, który choć nie jest logiczny, jest logiczny... Symbolizuje to, co się ze mną stanie, jeśli twoją głową wciąż będzie rządziło niezdecydowanie. – Kciuk oraz palec wskazujący blondynki o ciemniejszych włosach zagościły na jednym z liści koniczyny, gotowe do jego pociągnięcia, by po upływie dwóch sekund gwałtownie się cofnąć.
   – Ryby?
   – Słucham?
   Noelia przejechała wzrokiem teren wokół. Nie dostrzegła żadnych ryb, ani osoby, która mogła je tu przynieść. W oddali próżno było szukać choćby stawu. Wszystko pokryła długa trawa, kwiaty, chwasty oraz krzewy.
   – Twój znak zodiaku – uściśliła wariatka. – Przeczytałam kiedyś, że ludzie spod tego znaku są niezdecydowani.
   – Przecież wiesz, że urodziny obchodzę trzynastego czerwca, to Bliźnięta.
   Niedoszła zabójczyni nieznacznie pokiwała głową. Jej palce znowu szykowały się do ogołocenia trzymanej rośliny z liści.
   – Bliźnięta również bywają niezdecydowane.
   Jak każda osoba, która kiedykolwiek się urodziła.
   Kamila przygryzła wargę, bardzo czymś rozbawiona, na co Noelia odpowiedziała kosym spojrzeniem.
   – Nie wiem, co zrobiłaś mojemu umysłowi – rzekła. – Nie wierzę w te bzdury... Czyli co symbolizuje ten sen dokładnie? Co się z tobą stanie?
   – Nie jest to oczywiste? – Na twarzy Kamili zagościł szok. Wyrzuciła niedbale koniczynę. – Przeżyję dłużej, niż zamierzałaś pozwolić mi żyć.
   Łąkę oblepił popiół. W oddali, w kierunku, z którego nadlatywała niszcząca wszystko gwiazda, wypływała lawa, szeroka jak dwa złączone ze sobą stare dęby.
   – Bo jestem niezdecydowana? Od kiedy to coś negatywnego?
   Gdybyśmy ciągle byli zdecydowani, wplątywalibyśmy się w masę kłopotów. Niezdecydowanie chroni nas przed podejmowaniem niebezpiecznych decyzji.
   – Od kiedy część twojego umysłu uważa tę cechę za negatywną – poinformowała wariatka. Pociągnęła nosem. – Gdybyś w końcu naprawdę się zdecydowała, bez wyrzutów sumienia... – Wróg wziął głęboki oddech, po czym wypuścił powietrze z płuc, niezbyt zadowolony z rezultatów.
   – Można mieć wyrzuty sumienia, bo się kogoś nie zabiło? – dziwiła się Noelia. – Nie, stop, ty tego nie wiesz. Mam lepsze pytanie. Czy uważasz, że Kamila naprawdę chce mnie zabić?
   Niedoszła zabójczyni prychnęła. Zza pleców wyciągnęła nic innego, jak czterolistną koniczynę. Gdy tylko to uczyniła, roślina zapaliła się czerwonym światłem, by następnie – dzięki silnemu podmuchowi wiatru – raptownie zgasnąć.
   – Już zapomniałaś, że wyglądam jak ona?
   – Nie zapomniałam, ale skoro rozmawiam sama ze sobą we śnie, jesteś mną, nawet jeśli trochę cię zniekształcono.
   Noelia przyłożyła dłoń do czoła, sygnalizując poirytowanie.
   – Nie znam odpowiedzi na to pytanie – stwierdziła druga blondynka. Bezradnie rozłożyła ręce. – Nie jest możliwe wymyślenie postaci, która poda ci nowe informacje. Jeżeli kogoś zabił piorun i nie przeczytałaś o tym wcześniej, nie dowiesz się tego... śpiąc.
   Chyba że się wybudzisz na chwilę, powie ci o tym wypadku partner, a później pójdziesz spać i ci się przyśni, że ci to powiedział – zakpiła w myślach szarooka.
   – Tak, ale to nie są nowe informacje. Pytałam o twoją opinię.
   – Dlaczego nie zapytasz siebie?
   Wariatka podniosła się i ruszyła w stronę lawy, wpatrzona w nią jak ornitolog w lornetkę. Noelia niechętnie podążyła za dziewczyną. Może i była to lawa, która zabiłaby przeciętnego śmiertelnika, lecz jasnowłosa wiedziała, że skoro szła ku niej niedoszła morderczyni, musiała ona prowadzić do kolejnej komory. Komory wypełnionej czym? Następnymi żywymi istotami? Czy to tam poleciały wszystkie motyle?
   – Czyli od ciebie nie dowiem się też, jak cię odwiedzać? – warknęła Noelia.
   Kamila zatrzymała się. Wyciągnęła ręce na podobieństwo skrzydeł gotowego do lotu ptaka, zaś stopy ustawiła tuż przy sobie, tworząc ludzki krzyż.
   – Nie wiem, którą mnie chcesz odwiedzać – powiedziała. – Jeśli tą sztuczną, cóż... jeżeli zabijesz prawdziwą Kamilę, istnieje duże prawdopodobieństwo, że znów pojawię się w twoim śnie, tylko w mniej łagodnej formie.
   Wariatka opuściła ręce. Prawa dłoń dotknęła pozłacanych liści paproci mieniących się na czarnej bluzce.
   – Jeżeli chcesz złożyć wizytę prawdziwej Kamili, kiedy Jolanta i Krzysztof mają za zadanie cię obserwować, a psycholog dynda nad twoją głową, pogadaj z Maćkiem – poradziła. – Urwiesz się raz czy dwa.
   Noelia zmrużyła oczy z nieufnością, czego odwrócona plecami nastolatka nie potrafiła dostrzec.
   – A na to pytanie chciałaś odpowiedzieć – przemówiła oskarżycielsko.
   – Po pierwsze, nie zadałaś pytania – broniła się ze spokojem Kamila. – To było zdanie oznajmujące nacechowane niepewnością. Po drugie, nie bałaś się zapytania samej siebie.
   Niebo wyglądało gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Paliło się szkarłatem, dodając krążącym wokół ptakom upiorności. Gdzieniegdzie błyskały zielone światełka.
   – Jak to w ogóle możliwe? – spytała Noelia. Szarooka miała na myśli jednocześnie wypowiedź wariatki oraz rozpędzoną gwiazdę. Szeptem odliczała sekundy dzielące tajemnicze miejsce od katastrofy.
   Kamila uraczyła gwiazdy przelotnym spojrzeniem – oraz kruka, który niespodziewanie wyrósł na tle tej bliższej.
   – Nie wiem – odpowiedziała. Wzruszyła ramionami, a następnie rzuciła się biegiem przed siebie. Noelia pospieszyła za nią.
   Dlaczego ja się jeszcze nie budzę? Czy ten sen w zupełności przytępił moje poczucie strachu?
   Po kilku sekundach przed oczami Noelii zmaterializowały się te same szerokie schody o zielonkawym odcieniu, którymi uprzednio schodziła w dół. Teraz pięły się dumnie w górę. Odetchnęła z ulgą. Przytrzymała się niewidzialnego czarnego płótna – czy czegokolwiek, czym była istniejąca poza stopniami przestrzeń.
   – Jak myślisz, która emocja jest najtrudniejsza do zidentyfikowania? – usłyszała.
   Dlaczego akurat to pytanie? Dlaczego nie mogły porozmawiać o tym, co się właśnie wydarzyło, zamiast prowadzić kolejną dyskusję filozoficzną?
   – Wstręt – wydusiła z siebie jasnowłosa – w niektórych przypadkach strach można pomylić z zaskoczeniem, ale wstręt trudniej rozpoznać.
   Uniosła głowę. Kamila stała zaledwie pięć stopni dalej. Czekała, aż towarzyszka będzie gotowa do podjęcia drogi. Nie była zdyszana. Sprawiała wrażenie kogoś, kto przebył zaledwie parę ulic i stęsknił się za porządnym spacerem.
   Miło z jej strony – zadrwiła w myślach Noelia, oglądając swoje wetknięte w lazurowe japonki stopy. Oczekiwała, że zobaczy na nich popiół albo chociaż coś innego, czego nie powinno tam być, lecz prócz kropel potu nie doszukała się niczego niezwykłego.
   – A którą emocję najłatwiej zidentyfikować? – do uszu jasnowłosej dotarło inne pytanie.
   Noelia skrzywiła się, usiłując się skoncentrować.
   – Radość – odparła po chwili – tak sądzę, chociaż gniew też jest łatwy do rozpoznania.
   Puściła się podpory, dając znak, że jest gotowa do wznowienia drogi. Kamila, zauważywszy sygnał, zaczęła wspinać się po schodach. Niezbyt spiesznie jednak. Zdawała sobie sprawę z tego, że najlepszym wyjściem było pozwolenie towarzyszce dokończyć odpowiedź, skoro już zadała pytanie.
   – Smutek bywa łatwy do zidentyfikowania – kontynuowała Noelia – ale dopiero kiedy ktoś płacze. Czasami można pomylić go ze znudzeniem lub zmęczeniem.
   – Non omnis moriar multaque pars mei vitabit Libitinam – wyrecytowała Kamila. – Wiesz, dlaczego wcześniej podczas naszej konwersacji pomyślałaś o tym fragmencie?
   Noelia pokręciła głową.
   – Pozwól, że ci wyjaśnię – zaoferowała pomoc druga blondynka. – Myślałaś o rodzicach, tych prawdziwych. Jolanta i Krzysztof zachowali ich zdjęcia, jakąś ich część, która pozostanie nieśmiertelna...
   – Nie tylko to, co zapisane, jest nieśmiertelne – dokończyła szarooka.
   Kamila wyraziła zgodę skinięciem głowy. Zatrzymała się stopami na jednym stopniu, po czym ostrożnie – jak gdyby rozkazano zapytać o najdelikatniejszą sprawę najbardziej nieufnego obywatela kuli ziemskiej – odwróciła się i spojrzała przeciwnikowi prosto w oczy.
   Tęczówki dziewczyny nie były tak przeszywające jak przedtem. Owszem, kryły się w nich bryły lodu, lecz nie wyrządziłyby nikomu krzywdy.
   – Którą emocję najtrudniej sfałszować?
   Strach – zamierzała odpowiedzieć Noelia, jednak przeszkodziły jej w tym schody, które zaczęły się walić w mgnieniu oka, przygniatając jej ciało. Ręka utonęła pod stertą zielonych fragmentów, usiłując pomóc drugiej w odkopywaniu. Nogi nie mogły przemieścić się choćby o centymetr. Na nos i oczy wciąż spadały dziwne zielone, szare, a nawet czarne odłamki. Blondynka czuła się jak zakopywana żywcem w trumnie.
   Twarz niedoszłej morderczyni wykrzywił szok. Porzucając plan uratowania towarzyszki, rzuciła się w górę, licząc na to, że uniknie podobnego losu.
   Martwe, lustrujące wszystko wokół oczy uśmiechnęły się.
   Strach jest bardzo podobny do zaskoczenia – tak bardzo, że te dwie emocje można ze sobą pomylić. Gdybym zobaczyła taki sam wyraz twarzy u prawdziwej Kamili, potrafiłabym rozpoznać, w jakim jest stanie? Co, gdybym jednak nie potrafiła?
   Noelia leżała przez chwilę na łóżku w półśnie. Nie potrafiła pojąć tego, czego właśnie doświadczyła, oraz  zrozumieć zalewających ją myśli. Kiedy jednak już w pełni się obudziła, sięgnęła po telefon. Musiała napisać do Kombinatora i nakłonić go do zajęcia się na jakiś czas Kamilą. Dzisiaj.

*

   Martwe oczy. Czy ty też widzisz je czasem wśród marzeń sennych lub kiedy podążasz schodami w dół, tuż przed oddaniem się w objęcia Morfeusza? Martwe, a jednak żywe. Puste, lecz pełne. Patrzą z ukrycia, śledzą każdy twój ruch, uśmiechają się, gdy ich nie dostrzegasz. Znają twoje najmniejsze grzeszki, karmią się nimi. Pewnego dnia przestaną udawać zamaskowany monitoring. Staną przed twoją twarzą i uśmiechną się do ciebie, ponieważ wpadłaś w misternie tkaną od wielu lat sieć. Nie mając pojęcia, gdzie szukać wyjścia, przeczołgałaś się aż do środka, wabiona zielonymi światłami obietnicy oraz przyjemności. Żeby tu dotrzeć, musiałaś popełnić lawiny grzechów. A dzięki temu grzechowi – grzechowi, którego nikt nie wybaczy – zostaniesz pożarta. Wiem, że nie chcesz skończyć w ten sposób. To dlatego jeszcze mnie nie zabiłaś. Pragnęłaś widoku zwłok leżących u twoich stóp, niemal całkowicie ukrytych w naszej krwi. W swojej wizji dumnie podnosisz nóż, obracasz go w świetle Księżyca – powoli, aby poczuć, że nie jesteś oszukiwana przez umysł. Nacinasz skórę na przedramieniu. Nadal nie wierzysz, że to, co się właśnie wydarzyło, jest prawdą. Opowiadasz, jaka to szkoda, że Pluton został zdegradowany do rangi planety karłowatej, ponieważ bóg świata podziemnego nie zasługuje na takie traktowanie. Nie obchodzi mnie to, że mamy podobne zainteresowania. Musimy mieć, skoro przez twoje usta przeszła „Mira”. Człowieka martwego nie obchodzi nic. Jednak nie tego obawiasz się najbardziej. W głębi duszy – jeżeli posiadasz coś, co można nazwać duszą – czujesz, że stracisz wszystko w momencie, w którym zostanie odkryte to, czego się dopuściłaś. Czego się dopuścisz. Jakaś dziwna pewność zasiadła w moim umyśle i zaczęła przerabiać wspomnienia. One gniją, Kamila. Gniją, bo usłyszały, co z nimi zrobisz. Zastanawiasz się, dlaczego zezwoliłam na destrukcję? Nie dlatego, że urośnie coś nowego, nie bądź śmieszna. Boję się tego samego, co ty. Boję się, że uznają mnie za winną. Piękne zakończenie, prawda? Samobójstwo albo...? Tak, to samobójstwo, choć nie będzie wykonane przeze mnie. Profesor poniekąd miała rację, większą, niż przypuszczałam. Kłamstwo okazało się prawdą. Zabawne jest to, że drugi wybór jest równie śmiercionośny.
   – Noelia?
   To jedno jedyne imię spowodowało, że przypomniało jej się wszystko – jak wpadła we wściekłość tuż po odebraniu wiadomości od Kombinatora, jak tuż po napisaniu sprawdzianu z biologii – który poszedł jej gorzej niż zwykle, ponieważ nie przeczytała wymaganego materiału – obwieściła kilku osobom, że tragicznie się czuje, jak kupiwszy w sklepiku szkolnym zapiekankę, poleciła sprzedawczyni, aby pocięła ją na kilka części, żeby łatwiej zmieściła się w plecaku, jak opuściła pewnym siebie krokiem szkołę, gotowa wsiąść do pierwszego lepszego autobusu, i jak alarmująco spojrzała na nią Profesor. Zaraz, zaraz, Profesor czasem nie pojechała z nią? Jasnowłosej wydawało się, że złapała dziewczynę na ukradkowym przetrząsaniu swojego tornistra, a potem na chowaniu się przy drzwiach oraz wychodzeniu poza mury szkolne.
   Teraz pewnie tylko narobiła większego bałaganu – pomyślała z goryczą Noelia.
   Odwróciła się. Na tle niekończących się traw, poprzeplatanych krzewami oraz bardzo nielicznymi młodymi drzewami, z wyrazem konsternacji na twarzy stała Katarzyna. Włosy nastolatki powiewały na wietrze, tak samo jak szarozielona tunika bez rękawów. Czarne legginsy oraz równie czarne baleriny na gumce dodawały pewności siebie oraz odganiały uwagę od granatowego tornistra.
   – Śledziłaś mnie – oznajmiła Noelia wypranym z emocji głosem. – Dlaczego?
   Czyżbyś i ty chciała wpędzić mnie do grobu? Ciekawa jestem, dlaczego ktokolwiek mógłby cię podejrzewać o zbrodnię, choćby nie było to do końca na serio – tak, jak podejrzewają mnie. Czy znasz Kamilę?
   – Chciałam ci pomóc – padła odpowiedź.
   Noelia uśmiechnęła się zaciśniętymi wargami, zdumiona słowami szatynki.
   – Oczywiście, wy zawsze tłumaczycie się tak samo i oczekujecie, że ludzie wam uwierzą, ale ja nie dam się przekonać iluzji prawdy. – W głosie nastolatki słychać było rozczarowanie. – Gdybyś faktycznie chciała mi pomóc, dosiadłabyś się do mnie w autobusie, chociażby po to, żeby tymczasowo pogadać o głupotach. W żadnym razie nie siadałabyś na jego końcu, jakbyś liczyła, że cię nie zauważę.



Uwaga, uwaga. Moja wypowiedź po takim okresie nieobecności będzie... infernalnie długa. Możecie się pieklić. ;P
Spodziewaliście się sprawozdania z Bałtyku? Stare dzieje – oprócz tego, że obok mojej kwatery śpiewał facet przebrany za Elvisa Presleya (on żyje, nie dajcie się nabrać!), sprzedawano lampiony, a nawet gapiono się na kota (nazwę go zbokiem, bo z boku budynku był, hah).
Kot się skradał, jakby złapać coś próbował. Ja przystanęłam, żeby sobie popatrzeć. Zatrzymał się też facet, który powiedział, że zaraz zgromadzi się tu czterdziestu ludzi w tym samym celu. A ja na to żartem: W końcu obserwujemy morderstwo w biały dzień. We Władysławowie tłumy, nawet nocą. Gdy kilka osób przystanie, inni robią to samo, choć jeszcze nie wiedzą, dlaczego się zatrzymują. (Kiedy się pewnej dziewczynie zrobiło niedobrze i po nią karetka przyjechała, to dopiero było zbiorowisko!) Jakaś dziewczyna powiedziała, że będą jaja, jeżeli ten kot nic nie próbuje złapać, tylko tak się skrada po prostu – miała rację najwidoczniej, haha. Ale jajca były, bo wtedy już niezła grupka się zrobiła.
Wiecie, że wygralibyście 200 złotych, jeśli wytrzymalibyście półtorej minuty na drążku? Serio.
Pokażę Wam także fotografię obrazu ulicznego malarza (mógłby mazać mury, gdyby chciał, przynajmniej estetycznie by obrazy wyglądały):




Widzę swoje odbicie. O.o

A skoro o malowaniu mowa, oglądałam wystawę obrazów niedaleko mojej kwatery. Jak na wystawę, z której coś można kupić, zwinęli się prędko. Poprzedniego dnia oraz dzień po wystawie ani żywego ducha. Jaki wniosek z tego? Trwała jeden dzień! (Wiem, jętki Wam przychodzą na myśl. ;D) Odniosłam wrażenie, że na tych obrazach znajduje się podobizna kobiety, która ich pilnowała. Nie, dobra, byłam tego w 99% pewna. Zdziwiłam się nieco, kiedy zostałam zapytana, czy też maluję – przez tę kobietę.
Mama mnie czasami rozbraja. Rozbroiła mnie tym oto tekstem: Idziemy do tych wariatów z karaoke. I poszłyśmy. I jeszcze co się stało? Zamówiłyśmy pizzę, którą moja mama nazywa ubogą. Neapolitanę. ;D Gdzie ona uboga, ja się pytam?! I po co mi szynka w pizzy?! A była wtedy noc. :D
Zastanawialiśmy się, czym się interesuje właścicielka kwatery. Każdej nocy wychodziła do ogrodu z lampką i czegoś szukała – raz z fioletowym światłem, innym razem z zielonym, i raczej nie tylko. Ja się zastanawiałam również kilka razy, co oni w tym budynku gotują; jakieś nierozpoznawalne zapachy wlokły się po schodach. Raz nawet wyczułam karmę, no ale to normalne, że ludzie mają psy, a zapach karmy jest dość intensywny.
Rozłożyło mnie, kiedy siedziałam sobie na tarasie widokowym i książkę czytałam (chyba wiecie, którą, haha!), a jakaś dziewczynka podchodzi do mnie, jakby sprawdzała, czy mam kontakt z rzeczywistością i czy na pewno ją usłyszę, po czym mówi dzień dobry. Jakie jaja!
Ktoś puścił lampion tuż przed burzą. Kiedy ma się kwaterę blisko morza (hahae, jeszcze dobrze budynek przystosowany – ma mapę nieba na tarasie widokowym... nie to, żeby mi była potrzebna... ;P), takie rzeczy się widuje. Spojrzałam w stronę okna. Lampion? Pięć minut później zobaczyłam błyskawice, zaraz lało jak z cebra.
Skoro o lampionach mowa, obejrzyjcie sobie to (i nie ma na tym filmiku żadnych błyskawic – wiem, będziecie zawiedzeni):



Nie, nagrania z Elvisem nie mam. Wybaczcie. Ani pająków z wystawy (żywych oczywiście).
Jak tam u Was z obserwowaniem Perseid? Szkoda, że taka kiepska pogoda była. Zaobserwowałam jedynie pięć meteorów. Szkoda też, że nie przetransportuję się 21 sierpnia do Idaho na przykład, żeby podziwiać całkowite zaćmienie Słońca.
Pamiętacie, jak Wam oznajmiłam, że dopiero niedawno zabrałam się do oglądania Sherlocka? (Pamiętacie. Kurczak pieczony, było to jakieś trzy tygodnie temu. ;D) Obejrzałam już wszystkie odcinki i dowiedziałam się w drugim odcinku (licząc czasy alternatywne, w trzecim) czwartego sezonu, że moja nazwa wcale nie jest tak oryginalna, jak mi się wydawało, hahae.
Co myślicie o zmianie nazwy na Red Herring? Jednocześnie Czerwony Śledź i Fałszywy Trop.
Widzieliście parodię Sherlocka z utworem Thrift Shop? Genialna! Jeśli nie, macie link: https://www.youtube.com/watch?v=ArdWL2uKf7k&t=133s
A oto jedna z najlepszych melodii: https://www.youtube.com/watch?v=X8XYyj8Fa5E Nie wiem, czemu niektórym chce się przy niej płakać – czy raczej, nie do końca rozumiem. Nie jest aż tak smutna, a od 1:15 nieźle skłania do ruchu. :)
Znalazłam moje urodzinowe opowiadanie, właściwie humanizację Pingwinów z Madagaskaru, dla jednej z użytkowniczek ZO (dobra, przyznaję, szukałam tego fanfika specjalnie): http://prezent-od-zo.blogspot.com/2014/02/piec-do-trumny-andromeda.html
Rozbroiło mnie nieźle. :) Nie mam nic przeciwko Rosjanom, jakby co. I zdaję sobie sprawę z tego, że trochę źle wytłumaczyłam ten cytat. I na początku fanfika nie powinno być tak długiej wypowiedzi.
Pies w dole siedzi, ile ja się napisałam. Dobra, nie zdziwi mnie to. Już nic mnie nie zdziwi.
Template by Elmo