środa, 26 kwietnia 2017

ROZDZIAŁ II

   Jak przypuszczała, Noelia nie dała rady zasnąć, a nawet jeśli ucięła sobie krótką drzemkę, nie pamiętała tego. Podobnie do człowieka, którego dopiero co dopadł katar – taki ktoś próbuje zasnąć za wszelką cenę, przekręca się z boku na bok, gdy tylko zauważy, że druga dziurka w nosie jest mniej zapchana. Taka noc jest zbyt długa, by pamiętać ją dokładnie. Zazwyczaj w pamięci zostają wyłącznie częste wycieczki do łazienki, łzawiące oczy, niemożność oddychania oraz nieustanne wycieranie nosa. Brak kropel to istna katastrofa, lecz chory nie zdaje sobie sprawy z innych sposobów na złagodzenie objawów. Nie chce mu się ruszyć głową, nie chce zobaczyć rozwiązań, a jedynie biernie przyjmuje swój los taki, jakim jest, bez zmieniania czegokolwiek. Jak łatwo jest wpaść na to, że cebula – ta sama cebula, przy której krojeniu łzawią ci oczy – przyniesie ulgę w oddychaniu, jednak większość ludzi nie pozwoliłoby na to, żeby zajmowała miejsce obok ich łóżek. Czy morderstwo można porównać do takiej cebuli? Czy jest ono oczywistym, lecz nieoczywistym rozwiązaniem problemów? Tyle że człowiek nie czuje się winny za umieszczanie cebuli przy swoim łóżku. A może jednak? Może jest mu głupio i sądzi, że ktoś inny weźmie go za idiotę – ten, kto nie ma bladego pojęcia o tym, co taka cebula znajdująca się w pobliżu jest w stanie zrobić.
  Noelia podniosła się z łóżka. Udała się długim korytarzem do kuchni, nie przejmując się tym, że ktoś może ją zastać w koszuli nocnej. W końcu ledwo świtało. Czuła się senna, ale chłód śnieżnobiałych płytek pod stopami szybko ją orzeźwił. Płytki były jedyną białą rzeczą w tym pomieszczeniu. Niemal wszystko inne mieniło się różnymi odcieniami zieleni – od oliwkowych ścian po mieszczącą się w prawym rogu, tuż przy oknie, lodówkę o barwie pistacji. Kuchnia była przestronna, z dużym prostokątnym stołem okrytym bladoniebieską ceratą przedstawiającą miski pełne owoców. Ten stół rzucał się w oczy tak, jakby umieszczono go w samym centrum, mimo że w rzeczywistości jego miejsce gościło przy oknie. Prawdopodobnie efekt wywoływały wykonane z drewna wiśniowego krzesła o szerokim oparciu w kolorze zgniłej zieleni, na które po prostu nie dało się nie zwrócić uwagi. Przyćmiewały nawet szmaragdowe szafki, co było dość dziwnym zjawiskiem. Duże, pojedyncze okno, dzisiaj wyjątkowo pozbawione firanki, pozwalało przyglądać się znajdującemu się na zewnątrz fragmentowi żywopłotu okalającemu szczelnie całą posesję. Jolanta tłumaczyła jego obecność chęcią prywatności. Nie życzyła sobie, żeby sąsiedzi wiedzieli, co się dzieje na podwórku w czasie lata. Noelia nie dziwiła się swojej drugiej matce. Sama nie przepadała za bezbrzeżną ciekawością sąsiadów. Poza tym, nie zamierzała się stroić za każdym razem, gdy wychodziła na dwór.
  Jakie było zdziwienie Noelii, kiedy dostrzegła przybranego ojca. Siedział na jednym z krzeseł od strony lodówki, zapatrzony w widok za oknem. Nastolatka niemal krzyknęła. Na szczęście w porę się powstrzymała i zmieniła swoją przerażoną minę na wymuszony uśmiech.
   Nie spodziewała się Krzysztofa na nogach o tej porze. Mężczyzna zazwyczaj wstawał dwie godziny później – przynajmniej w weekendy, gdy nie musiał dojeżdżać do pracy. Jako nauczyciel geografii musiał zbierać się bardzo wcześnie, nawet gdy zajęcia zaczynał dopiero od trzeciej godziny lekcyjnej. Zabawne było to, że nie uczył w tej samej szkole, do której uczęszczała Noelia, a tej oddalonej o około dwadzieścia pięć minut drogi, co w sumie i tak uchodziło za mały dystans. Piętnaście minut autobusem czy dwadzieścia pięć autem – co za różnica! Noelia nie zamierzała przestać się śmiać z tego faktu.
   Krzysztof był wysokim mężczyzną z nadwagą widoczną w postaci dość wystającego brzucha, jednak ramiona oraz długie nogi posiadały w sobie wystarczającą ilość tłuszczu, a gdy patrzyło się na pociągłą, rozpromienioną twarz, w życiu człowiekowi nie przyszłoby do głowy, że ważył trochę za dużo. Nos Krzysztofa był prosty i wyglądał bardziej jak rzeźbiony aniżeli dzieło natury. Mężczyzna wielokrotnie z niego żartował. Ciemnobrązowe oczy w połączeniu z niemal czarnymi, miejscami siwymi włosami, przywodziły na myśl pochodnie, które odganiały czyhające na istotę ludzką niebezpieczeństwa.
   Tego dnia przybrany ojciec Noelii włożył długie granatowe spodnie oraz bluzkę z krótkim rękawem w tym samym kolorze, co zdradziło blondynce, że nigdzie się nie wybiera. Dzisiaj było przecież dniem wyjątkowym – sobota. W sobotę nie nękali uczniowie, a goście nie wpadali z wizytą.
   – Ty o tej porze nie śpisz? – zagadnęła Noelia.
   Krzysztof leniwie obrócił głowę ku nastolatce, jakby wyciągnięty z transu.
   – Nie – odezwał się. Jak gdyby nie zauważył stanu, w którym znajdowała się Noelia, na powrót zaczął się przyglądać temu, co działo się za oknem.
   – Coś się stało?
   Nie była pewna, czy zadawanie tego pytania to dobry pomysł. Jeżeli Krzysztof jeszcze niczego nie zauważył, powinna najzwyczajniej na świecie wziąć sobie coś do jedzenia i wyjść.
   – Nie, nie mogłem spać. Pewnie przez te morza sprawdzianów, które mnie zalewają – i nikt nie chce poczekać. Mówią, że czekanie już tydzień to skandal. W dodatku Jurek i Marek ubzdurali sobie, że nie zamierzają pisać sprawdzianu z Atmosfery z powodu nadciągającego końca świata. W tej klasie? To prawie dorośli ludzie.
   Gdyby Noelia nie była w tak podłym nastroju, zapewne wybuchnęłaby śmiechem. Prędzej odłamki skalne wylądowałyby na dachach domów tych matołów, niż olbrzymia asteroida zmiotła z Ziemi całe życie.
   – Chodzi o najbliższy przelot od trzynastu lat obiektu o tak wielkim rozmiarze? – zapytała, by się upewnić. Usiadła przy stole naprzeciw Krzysztofa. – Tamta planetoida, która mijała nas trzynaście lat temu nazywała się Toutatis, o ile dobrze zapamiętałam. Oczywiście nie są tacy głupi, by nie wierzyć NASA. Po prostu nie chcą pisać sprawdzianu i tyle.
   – Pamiętasz, jak ci opowiadałem o tym, że Jurek miał przyjść na świat wcześniej, ale gdy nic się nie działo, jego matka dała lekarzowi łapówkę na cesarskie cięcie? – Przybrany ojciec nagle poweselał. – Ponoć jego matka, kiedy mu to tłumaczyła, powiedziała, że nie mogła z nim czekać zbyt długo na poród, bo coś by mu się stało, a dziecko nie może być przeterminowane. Wiesz... przeterminowane jedzenie, dziecko po terminie...
   – Pamiętam – odparła Noelia. Pokiwała głową. Udawany uśmiech zdążył już spełznąć z twarzy nastolatki.
   Tak samo jak pamiętam dzieciaka, który widząc ponadprzeciętnie duży plac zabaw w trakcie budowy, zapytał swoją matkę, czy to Bóg go tworzy. Matka oczywiście, zmuszona, zaprzeczyła. To także nie było tak przezabawne jak kiedyś.
   – Czy wszystko w porządku?
   Pytanie zdawało się zawierać w sobie kryształki lodu – te, zbite w horrendalnie długie igły, zadawały niewyobrażalny ból.
   Przybrany ojciec spojrzał na Noelię tymi zwykle spokojnymi, lecz w chwili obecnej pełnymi zmartwienia, ciemnobrązowymi oczyma. Czekał na odpowiedź.
   – Oczywiście, wszystko w jak najlepszym porządku – odpowiedziała dziewczyna, chyba trochę zbyt szybko. – Zamyśliłam się po prostu. Zastanawiałam się, co by się stało, gdyby Toutatis jednak trafiła w naszą planetę. Oczywiście tylko tak teoretycznie, jako że dawno już nas minęła.
   Niemal modliła się o to, aby Krzysztof jej uwierzył. Nie zamierzała zdradzać, jak źle się czuje. Przyczynę owego kiepskiego samopoczucia również planowała zachować dla siebie. Po pierwsze, nie zostałaby zrozumiana. Po drugie... pozwolono by jej umrzeć. Wyobraźnia podsuwała bardzo realistyczny obraz. Blondynka była pewna, że po kilku nieprzespanych nocach przestałaby go odróżniać od rzeczywistości. Widziała policjantów – zakneblowanych brudnymi szmatami i ze związanymi rękoma, nie potrafiących się przeczołgać choćby kilka centymetrów. Nikt by niczego nie zobaczył, nikt by niczego nie usłyszał. Żywopłot ogradzał posesję zbyt szczelnie, a policjanci nie mieli już siły wydawać z wnętrza gardeł jakichkolwiek odgłosów. Patrzyła na Kamilę, dziewczynę bez twarzy – nie potrafiła sobie wyobrazić, jak wyglądała. Kamila nie posiadała nawet konta na Facebooku. Wróg skradał się zwinnie, za cel obrawszy wysokie drewniane schody prowadzące na werandę. Trzymał w ręku długi – i bez wątpienia ostry – ociekający krwią nóż. Noelia nie mogła się poddać. Nie mogła pozwolić wariatce wygrać. Ale skąd mam wiedzieć, czy to nie jest nieporozumienie? – pomyślała blondynka. – Skąd mam wiedzieć, czy w Miliczu nie zastanę dziewczyny, która nie ma pojęcia, co się dzieje i która w życiu nie pragnęła niczego więcej prócz szczęśliwego życia?
   – Toutatis – powtórzył mężczyzna siedzący po przeciwnej stronie stołu z powątpiewaniem w głosie. – Chcesz mi powiedzieć, że nie czytałaś o tym jeszcze w internecie?
   – Czytałam – odpowiedziała niepewnie Noelia. – Dowiedziałam się nawet, że Toutatis... lub Teutates... to też bóg wojny w mitologii celtyckiej. Składano mu dziwne ofiary. Topiono ludzi w bagnach albo zanurzano ich głowy w beczkach.
   – Wszystko jest dziwne, kiedy nie jest się tego częścią. Dla tamtych ludzi nasze realia byłyby niedopuszczalne. Zastanawialiby się, dlaczego wierzymy wyłącznie w jednego boga i dlaczego jest tylu ateistów.
   Mężczyzna nie chciał zadać jasnowłosej bólu, jednak właśnie to zrobił. Noelia nie winiła go jednak. Krzysztof nie mógł przewidzieć, że nastolatka akurat w tym momencie pomyśli o znaczeniu swojego imienia. Święta Bożego Narodzenia. Dlaczego jednemu z biologicznych rodziców przyszło takie poronione imię do głowy, a drugi rodzic się na nie zgodził? Dlaczego zadali sobie tyle trudu, by dziewczynę ochrzcić, gdy i tak planowali ją zostawić samą sobie? I czy Bóg naprawdę istnieje czy został wymyślony jedynie jako lekarstwo na lęk przed śmiercią? Czy prawdziwi rodzice mieli powód, aby w niego wierzyć? Chciała zapytać o to wszystko, o co jeszcze nie zapytała. Istniała szansa, że Krzysztof coś wiedział. Nie potrafiła jednak. Musiałaby przełamać swój strach, co z każdą minutą wydawało się coraz bardziej niemożliwe. To tak, jakby 4179 Toutatis tego roku miała uderzyć w Ziemię. Każdy astronom wiedział, że nie doszłoby do tego wydarzenia, a osoby twierdzące inaczej zostałyby wyśmiane.
   Kiedy Krzysztof opuścił kuchnię, Noelia odetchnęła z ulgą. Wreszcie została sama ze swoimi myślami. Nie musiała już udawać, że wszystko gra, a w głowie uformował się plan.
   Po cichu wstała z krzesła. Podeszła do wyjścia z pomieszczenia, aby upewnić się, że przybranego ojca nie ma w pobliżu i jej nie nakryje.
   Wszystko w porządku – zanotowała w głowie. – Krzysztof jest na dobre pochłonięty telewizorem. Dopiero zaczął go oglądać. Niewielka szansa, że akurat w ciągu kolejnych paru minut opuści salon i pójdzie do łazienki. Zrobiłby to wcześniej.
   Cofnęła się, zbliżając się do zajmowanego przez nią  przed chwilą krzesła przy lewej stronie stołu, a następnie zaczęła grzebać w jednej ze szmaragdowych szafek. Wyciągnąwszy z niej czarny, rzadko używany nóż z długim, mieniącym się srebrem ostrzem, uśmiechnęła się do siebie. Teraz trzeba było tylko wydostać się z kuchni. Blondynka ostrożnie udała się ku wyjściu, po czym chowając nóż za plecami, prześlizgnęła się korytarzem do swojego pokoju. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Jeśli Krzysztof lub Jolanta zauważyliby, co ze sobą niesie, byłoby po niej. Zostałaby ofiarą. Mogłaby jedynie czekać na odwiedziny Kamili. Co morderczyni powiedziałaby tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu? Wyjaśniłaby chociaż, dlaczego postanowiła ją zabić?...
   Ta przebrzydła zieleń. Znowu zieleń. Wszędzie zieleń. Ściany w odcieniu seledynowym, dziwnie niepasującym Noelii do natury, sprawiały, że dziewczyna poczuła się jak dzięcioł zamknięty w klatce, usiłujący za wszelką cenę wrócić do swojego prawdziwego środowiska. Nie mogła uwierzyć, jakim cudem zgodziła się na taki kolor – ale wtedy przecież nie miała pojęcia, że teraz ten pokój będzie przypominać jej o kuchni, z której właśnie zwinęła nóż. Biurko, całe zawalone książkami, z piórnikiem po lewej stronie oraz kosmetyczką niemalże ześlizgującą się na podłogę po prawej, mieściło się naprzeciw drzwi, wywołując bolesny przypływ dobrych wspomnień. Tak samo długie firany z wyciętym na nich wzorem składającym się na zmianę z maleńkich kółek i łez. Żaluzje o barwie morskiej oraz szafirowy parapet z kolekcją kaktusów także nie pozostawały obojętne. Szarooka oparła się plecami o drzwi. Po kilku sekundach, kiedy szalone serce przestało walić, schowała nóż pod usytuowanym po prawej stronie naprzeciw masywnej szafy łóżkiem i sięgnęła po spoczywający na nim, uprzednio niedbale rzucony, smartfon. Maciek. On był nadzieją.
   Próbowała dodzwonić się wiele razy, lecz nic z tego. Nie było zasięgu. Koniec. Kropka. Mogła sobie wydzwaniać i wydzwaniać, a Maciek i tak by nie odebrał. Czy to wina Boga? Czy to Stworzyciel z jakiegoś niewyjaśnionego powodu powstrzymywał ją od popełnienia być może żałowanej przez siebie w przyszłości zbrodni? Nie – odpowiedziała sobie w myślach Noelia, przypominając sobie o tamtym dziecku, które dopóty, dopóki matka go nie uświadomiła, wierzyło, że to Bóg stoi za budową placu zabaw. – To tylko zbieg okoliczności. Poczekam pół godziny, na bank pojawi się sygnał...
   Z przerażeniem odkryła, że nic tak naprawdę nie zaplanowała. Decyzja o zabraniu z kuchni noża oraz zadzwonieniu do osoby, którą uważa się za swojego przyjaciela, nie posiadała odpowiednich kwalifikacji, aby uznać ją za plan. Poza tym, dziewczyna nawet nie zastanowiła się nad tym, co przekaże swojemu przyjacielowi. Choć uważała go za osobę godną zaufania, nie powierzyłaby mu swoich najskrytszych sekretów – i to nie wyłącznie z lęku przed brakiem zrozumienia. Lepiej, aby Maciek nie wiedział za wiele ze względu na swoje bezpieczeństwo. Nastolatka obawiała się również, że chłopak się przestraszy i dlatego też się jej przeciwstawi – zdradzi wszystko policji albo wygada się na jakiś temat, nieświadomie wyjawiając pewne informacje. Człowiek jest tylko człowiekiem. Łatwo się potyka. Dwie osoby mogą utrzymać sekret sekretem jedynie wówczas, gdy jedna z nich nie żyje – jak mawiają. Brak sygnału ocalił Noelii skórę. Co by zrobiła, gdyby nic jej nie przeszkodziło? Błagałaby o pomoc jak jakaś kretynka, sama nie wiedząc, o co błaga? Wyłożyłaby przed Maćkiem swoje serce, by dopiero potem zdać sobie sprawę ze swojego błędu i tylko czekać na ruch chłopaka? Najpierw przecież należało rozeznać się w terenie – zobaczyć, w jakiej okolicy mieszka Kamila. Dowiedzieć się, czy można tam wyruszyć w noc czy dzień – kiedy istnieje największe prawdopodobieństwo bycia złapanym. Nie, nie, nawet jeśli najbezpieczniej byłoby odesłać niedoszłą morderczynię do trupów nocą, Noelia nie mogła opuścić domu o tej porze. Milicz znajdował się niedaleko. Ktoś mógłby powiązać ją ze zbrodnią. Najlepiej byłoby dotrzeć na miejsce ranem i dopiero po upływie sporej ilości czasu zabrać się do wcielania planu w życie. Ale jak zniknąć na cały dzień bez budzenia podejrzeń u Krzysztofa i Jolanty? Nastolatka zdecydowała się zająć tym później. Na razie centralne miejsce w jej umyśle zajmował Milicz wraz z ulicą Boczną i okolicami, dlatego też jasnowłosa przeniosła się na ten obszar wirtualnie za pomocą Google Street View. Obserwowała wszystko wokół, usiłując wryć sobie w pamięć każdy najmniej widoczny detal. Wszystko mogło okazać się przydatne. Wszystko mogło uratować ją przed podobnym do stuletnich babć losem. No, może niezupełnie. Takim babciom groziła śmierć ze starości.

*


   Kiedy wszystko zostało dogłębnie przemyślane, uznała, że najwyższy czas zadzwonić do Maćka. Przyjaciela znalazła w kontaktach zapisanego jako „Żyrafa”. Dotknęła palcem numeru, aby się połączyć. Wystukiwała nerwowy rytm na blacie biurka, oczekując zaskoczonego głosu chłopaka. Maciek musiał być zaskoczony. Nie odzywała się do niego przez niemal dwa tygodnie.
   – Noel – z głośników wydobył się głos przyjaciela, faktycznie było w nim słychać zaskoczenie. – Kurka wodna, dawno nie dzwoniłaś. Już zaczynałem się zastanawiać, o co się wkurzyłaś... albo czy żyjesz...
   – O nic się nie wkurzyłam i do grobu się nie wybieram. Nie miałam tematu do dyskusji i tyle.
   – Jasne jak skowronek.
   Skowronki są jasne?
   – Słuchaj, ostatnio mam wiele koszmarów i tak sobie rozmyślam... ta aplikacja Nightly naprawdę działa? Muszę ją wypróbować.
   Mimo że Noelia nie miała natłoku koszmarów, przeżycia z kilku ostatnich dni podpowiadały jej, że to prędko ulegnie zmianie. Nie wierzyła, że kiedyś otrzyma szansę wypróbowania Nightly, jednak właśnie nadarzyła się ku temu okazja.
   – Skąd mam wiedzieć? – Nastolatka wyobraziła sobie, jak chłopak wzrusza ramionami. – Ja nie mam koszmarów. A czego dotyczą twoje, że aż myślisz, że jakaś aplikacja cię od nich uwolni?
   Noelia spodziewała się tego pytania. Każdy by je zadał, chociażby po to, by zachować pozory normalności. Z tego też powodu z góry przygotowała w swojej głowie szkic odpowiedzi.
   – Głównie prawdziwych rodziców – niemal wyrecytowała. – Widziałam parę dni temu faceta, który przypominał mojego... ojca i od tamtej pory śnią mi się koszmary. Tak... wiem, że on nie żyje, ale nie mogę przestać o nim myśleć... W dodatku w moim życiu pojawiła się pewna dziewczyna, która chce się na mnie zemścić.
   Nie przesadziła, prawda? Ta historia z ojcem nie była całkowicie pozbawiona sensu? Ale przecież musiała jakoś zacząć to „błaganie o pomoc”. Im bardziej ktoś drugiej osobie współczuje, tym bardziej jest skłonny mu jej udzielić. Noelia wątpiła, by Maciek szczególnie przejął się jej losem, gdyby wymieniła jedynie chęć zemsty dziewczyny, której nawet nie zna – a przecież prawdy nie mogła wyjawić.
   – Zastanawiam się, co z nią zrobić, jak się odgry...
   – To nie – przerwał nastolatce rozmówca – jest rozmowa na telefon. Wpadnij do mnie, może nawet dzisiaj, a porozmawiamy. Chata wolna, towarzystwo tymczasowo się wyniosło...
   – Chyba żartujesz. – Noelia pokręciła głową w niedowierzaniu. Sądziła, że chłopak chciałby się z nią umówić najprędzej jutro, nawet gdyby przebywał sam w domu. – Musiałabym do ciebie jechać autobusem ze dwie godziny albo trochę dłużej. Jest wieczór. O której ja bym wróciła do domu? O pierwszej następnego dnia?
   Innym razem nie przejęłaby się czasem, tylko sprawdziła, o której godzinie jest najbliższy autobus, a rodzicom powiedziała, że wybiera się do koleżanki mieszkającej w tym samym miasteczku. Nic by się nie stało, gdyby „spóźniła” się do domu. Najwyżej byłaby awantura. Teraz jednak taka wycieczka do przyjaciela mogła jej jedynie zaszkodzić i nie chodziło wyłącznie o awanturę.
   – Rodzice by zauważyli, nie? – zakpił Maciek.
   – Jeśli ma się siostrę bliźniaczkę, to może nie – oznajmiła Noelia, siląc się na neutralny ton głosu, po czym zmusiła się do chichotu. – Może mogłabym wpaść do ciebie w piątek?
   – To prawie za tydzień. Jesteś pewna, że nie wyrwiesz się wcześniej?
   – Sądzę, że nie – Noelia znowu wymusiła na sobie neutralny ton. – Słuchaj... w zasadzie zadzwoniłam do ciebie w pewnej sprawie.
   – Dawaj.
   – Mógłbyś zadzwonić do Kombinatora i umówić mnie z nim na jutro?
   – Do Kombinatora? – powtórzył interlokutor, zdumiony i przerażony zarazem. – To niemożliwe, jak walenie kotka za pomocą młotka.
   Wywróciła oczami.
   – Dlaczego niemożliwe?
   – Na twoim miejscu nawet bym nie pytał. Radzę ci trzymać się od niego z daleka.
   – Zabawne. Mówisz, żebym trzymała się od niego z daleka, kiedy wasza dwójka to najlepsi przyjaciele.
   – Ty nie wiesz, co on ostatnio wymyślił.
   – Mniej więcej wiem, co on kombinuje, więc nie może być aż tak źle...
   – Mniej więcej? – Maciek nieco podniósł ton swojego głosu. – To mniej więcej było kiedyś.
   – To już się nie przyjaźnicie?
   Musiała zadać to pytanie. Dziewczynę irytowało tego rodzaju zachowanie. Dobrze wiedziała, że Kombinator i Maciek znali się od dzieciństwa. Kombinator był, poza Noelią, jedyną bliską Maćkowi osobą i choć sama Noelia nie posiadała o nim wiele informacji, słyszała o niektórych jego występkach z ust przyjaciela. Nie wierzyła, aby dwójka chłopaków była zdolna do zerwania przyjaźni, nawet gdyby jeden drugiego okradł.
   – Oczywiście – warknął rozmówca – że się przyjaźnimy.
   – Proszę – wydusiła z siebie szarooka. – Nie chcę się kłócić. Zadzwoń do niego. To sprawa ogromnej wagi.
   – No dobrze – głos chłopaka po drugiej stronie złagodniał. – Masz, czego chciałaś. Zadzwonię do Kombi, a potem wyślę ci miejsce i czas spotkania. Jakie godziny ci najbardziej odpowiadają?

*


Czy kiedykolwiek miałaś wrażenie, że znasz kogoś, mimo tego, że to niemożliwe? Czy uwierzyłabyś takiej osobie, gdyby powiedziała Ci, że chce uratować Twoje życie? Ostatnio spotkałam mężczyznę, który wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie zdążyłam się mu przyjrzeć. Wykrzesał z siebie parę słów, a potem się ulotnił. Jakby myślał, że jest jakąś mgłą. Sama nie wiem, co o tym sądzić. Chciał mnie nastraszyć? To, co piszę, nie ma pewnie dla Ciebie grama sensu, jednak istnieje szansa, że jest inaczej, no i chcę się dowiedzieć, czy miałaś podobne przeżycia. W końcu wszyscy jesteśmy anonimowi.
Jak tam idzie zbieranie na Elaprase? Niewiele czasu minęło, ale chyba dostaliście trochę kasy sądząc po popularności Twojego bloga. Czy istnieje jakiś sposób, w jaki mogłabym Ci pomóc? Chociaż teraz to chyba ja potrzebuję pomocy. Coś niedobrego dzieje się z moim umysłem. Przecież mogłam sobie tego mężczyznę zmyślić. Ale on wyglądał jak prawdziwy! Chyba wariuję. Wiem, nie powinnam Cię obarczać swoimi problemami. Przepraszam za to.


   Nie mogła uwierzyć w to, że ten tekst widniał na ekranie jej smartfona. Chciała to wysłać? Czy naprawdę interesowało ją to, czy coś podobnego przydarzyło się Wiktorii, czy jedynie pragnęła znaleźć kogoś, kto by się nią przejął? Ale jakie to przejmowanie się, kiedy ludzie tylko udają! Poza tym, wystukane na ekranie wyrazy nie zawierały całej prawdy. Nie mogły jej zawierać z oczywistych powodów.
   Dziewczyna postanowiła jeszcze raz dokładnie przejrzeć tekst, aby upewnić się, czy nie wyjawiła zbyt wiele, lecz jej wzrok zatrzymał się już na drugim pytaniu. Czy uwierzyłabyś takiej osobie, gdyby powiedziała, że chce uratować twoje życie? – pytanie to wydawało się dziwnie sztuczne, mimo że najprawdopodobniej kryło w sobie najwięcej sensu.
   Pesymista twierdziłby, że pragnieniem brodatego mężczyzny było złowienie dziewczyny na wędkę. Kiedy ta połknęłaby haczyk, pozbyłby się jej. Miałby ułatwioną robotę. W końcu ofiara sama by do niego przypłynęła. Zdaniem optymisty celem nieznajomego było uratowanie z macek śmierci niczego nieświadomej nastolatki, ponieważ mężczyzna w innym wypadku nie zadałby sobie tyle trudu, by ją ostrzec. Co więcej, istniało wiele prostych sposobów na odesłanie kogoś w zaświaty, bez wykorzystywania sztuczek.
   Noelia musiała pozostać optymistką – bez względu na to, jakie stanowiło to wyzwanie. Optymiści żyją dłużej. Zabójcy zabijający z premedytacją także muszą być optymistami. Inaczej nawet nie próbowaliby zatuszować śladów popełnionej zbrodni. Od razu wyznaliby wszystko, a może nawet niczego by nie zaplanowali. Nie wierzyliby, że są w stanie cokolwiek zrobić.
   Czy jestem morderczynią? – zapytała samą siebie Noelia. – Czy naprawdę zaczęłam się już porównywać do tych ludzi? Nie, nic nie zrobiłam. Jestem niewinna!
   Miała ochotę iść do lasu i wrzeszczeć – wrzeszczeć, aż zabrakłoby tchu w płucach. Być może wtedy pozbyłaby się tego trzymającego za gardło głosu, szepczącego „jesteś winna”.
   Po chwili odkryła, że nie skończyła sprawdzania tekstu wiadomości, którą zamierzała wysłać Wiktorii.
   A może nie powinnam wysyłać jej wcale?


*


   Czy powinnam się wycofać? Czy powinnam zadzwonić do Maćka i kazać mu odwołać spotkanie z Kombinatorem – nastolatkiem, z którym żaden normalny człowiek nie chciałby mieć nic wspólnego? W końcu Kamila nie poczyniła jeszcze żadnych kroków ku mojemu zabójstwu... ale nie, sprawa jest jeszcze świeża. Dopiero przecież się dowiedziałam o tym, co ta wariatka planuje, a tak od razu wszystkiego nie dałaby rady zaplanować. Tylko po co rozgłaszała swoje zamiary? Czyżby chciała mnie wywabić? Czyżby chciała, żebym przyszła do niej jak pies nagradzany smakołykami za wykonywane przez niego sztuczki?
   Tego rodzaju myśli towarzyszyły Noelii przez długi czas.


O tych właściwościach cebuli dowiedziałam się ostatnio, więjeszcze nie testowałam skuteczności i prędko raczej nie przetestuję. Teraz dość rzadko mam katar. (: Korciło mnie jednak, by coś o tej cebuli wspomnieć, a jak mnie coś korci, to tak łatwo nie da się mnie odkorcić (wiem, to słowo istnieje jedynie w bujnych lasach deszczowych mojej imaginacji ;D). Co do kanibalistycznego żartu... także nie mogłam się powstrzymać. Wybacz mi, czytelniku, jeśli teraz wyobrażasz sobie spożywanie noworodków. Nie zamierzałam zostawić trwałego śladu na Twojej psychice.
Gdyby ktoś się przejął Jurkiem i Markiem – osobnicy, którzy bredzili coś o końcu świata, bo nie chcieli pisać sprawdzianu z geografii – oraz datą, nie obawiajcie się, powiadam Wam. ;P Ci uczniowie przeczytali informację o przelatującej w pobliżu Ziemi sporej planetoidzie – 2014 JO25 (jej średnica wynosi ponad 650 metrów). Minęła nas ona 19 kwietnia w odległości około 1,8 miliona kilometrów, więc już po wszystkim. Zresztą, i tak było wiadomo, że w nas nie trafi. (: Toutatis przywędrowała bardzo blisko Ziemi pod koniec września 2004 roku. Składa nam wizytę co cztery lata i jest zaliczana do potencjalnie niebezpiecznych asteroid. Tylko nie panikujcie! ;D Wiadomo, co znaczy potencjalnie, kiedy mamy na myśli obiekty kosmiczne, a poza tym czytałam, że ta planetoida zbliży się na podobną odległość, co w 2004, dopiero w roku 2562. Za naszego życia bliskie spotkania z nią nam nie grożą
To pa! (:


piątek, 21 kwietnia 2017

ROZDZIAŁ I

Przepraszam wszystkich za to, że nie odpisywałam na Wasze wiadomości, ale właśnie przechodzę trudny okres i nie wiem, jak sobie poradzić.
Pamiętacie, jak opowiadałam Wam o Alanku? Wtedy nie martwiłam się o niego tak jak teraz. Bagatelizowałam objawy choroby, ponieważ sprawiały wrażenie zbyt zwyczajnych. Przez głowę mi nie przeszło, że mogą świadczyć o czymś poważnym. Teraz całe moje życie się zawaliło.
U Alanka zdiagnozowano mukopolisacharydozę typu II, zwaną także zespołem Huntera (będzie Wam łatwiej zapamiętać drugą nazwę, jak sądzę). Choroba ta jest genetyczna. Dotyka co najmniej 1 na 100 000 ludzi, co świadczy o tym, że jest niezwykle rzadka. Występuje przeważnie u chłopców. Dziwne, według jednej ze stron zapadają na nią wyłącznie chłopcy. Według tej strony również zespół Huntera pojawia się raz na 150 000 urodzeń. (Czasami odnoszę wrażenie, że powinnam przestać ufać internetowi. Jest w nim mnóstwo sprzecznych informacji, a niektóre są „wytłumaczone” w taki sposób, że nie wiadomo, o co chodzi.) Ciało chorych nie wytwarza enzymu, który rozkłada cukry złożone na prostsze związki. Wczesne objawy to infekcje ucha, katar, przeziębienia oraz przepuklina pępkowa lub pachwinowa. Widzicie więc, dlaczego tak długo niczego nie zauważaliśmy.
Leczenie jest nieludzko drogie – roczny koszt to 1200 000 zł. Nie mamy tyle pieniędzy. Chciałabym urządzić zbiórkę. Być może wspólnymi siłami uzbieralibyśmy na Elaprase, czyli lek dostarczający brakującego enzymu. Nie jestem jednak pewna, jak zacząć, ani co innego począć. Rodzice pewnie coś wymyślą, jak zawsze, ale na razie tylko siedzą i płaczą, a ja zaczynam w nich wątpić. Na Boga, Alanek ma tylko 2 lata!
Kiedyś nie chciałam mieć rodzeństwa. Sądziłam, że dzieciaki to piekło wcielone. Niestety, nie pomyliłam się. Rozmyślanie o tym, co prawdopodobnie czuje człowiek z zespołem Huntera to piekło, a i tak moje piekło jest niczym w porównaniu z piekłem Alanka.
Zastanawiam się, czy nie zawiesić bloga – chyba że chcecie dowiedzieć się, jak dalej potoczą się losy mojego brata oraz co postanowimy, by go uratować – czy raczej sprawić, by tak nie cierpiał.
Kończę wpis, moi kochani. Mam nadzieję, że pozbieram się wystarczająco, żeby odpisać na Wasze wiadomości. Miłego dnia życzę, mimo że nie możecie zrobić tego samego. Pamiętajcie, by cieszyć się życiem, zanim zostanie Wam ono odebrane.


Wasza Wiktoria (znana większości jako Panna Kal)



   Wściekle czerwony cienkopis ześlizgnął się z biurka i wylądował na kartce papieru, zostawiając plamę na jednym z wyrazów. Cienkopis trafił w to uparte „ó”, którego Polacy często nie potrafią wstawić tam, gdzie potrzeba. Uczeń ucieszyłby się z takiego obrotu sytuacji. Nauczyciel nie zauważyłby błędu. Prawdopodobnie. Prawdopodobnie udawałby tylko, że go nie zauważa, żeby nie robić sobie kłopotu. Tak samo jak my nie zauważamy bólu innych – a nawet jeśli, nic nas to nie obchodzi. Nic dziwnego. Na zbyt wrażliwych czeka przedwczesna śmierć. Noelia nie przejęła się należycie historią dziewczyny, z którą korespondowała przez internet od trzech miesięcy. Co więcej, nie znała jej, więc nie mogła wiedzieć, czy przypadkiem nie jest oszustką próbującą wyłudzić pieniądze. Z drugiej strony, los ciągnął Noelię ku ludziom z problemami. Blondynka zastanawiała się, czy mają jakąś cechę wspólną, którą nieświadomie dostrzega i która nakazuje jej podejmować pewne działania.
   Uśmiechnęła się lekko. Podniosła cienkopis z podłogi i rzuciła go na biurko. Wiedziała już, co odpisać.

Nie szkodzi, że mi nie odpisałaś, chociaż muszę przyznać, że się martwiłam. Staram się zrozumieć, co przeżywasz, mimo że strata rodziców nie sprawia, że jest mi łatwiej to sobie wyobrazić.
Zaskoczę Cię. Słyszałam o tej chorobie – jak i o wielu innych, o których człowiek wiedzieć nie powinien. Dobrze, o chorobach to jeszcze w porządku, ale o nocebo i placebo zdecydowanie nie. To największy wróg, razem z chorobami, tyle że myślami raka raczej na siebie nie ściągniesz.
Internet i sprzeczne informacje... tak to jest, gdy za pomocą jednego kliknięcia człowiek może opublikować takie bzdury, jakie się filozofom nie śniły.
Mam nadzieję, że uzbieracie pieniądze na leczenie. Trzymam kciuki. :)
Na pewno wymyślicie, jak zdobyć pieniądze. Może nawet czytelnicy mogliby wspomóc Was finansowo. Widzę, że masz ich sporo. Aż mnie dziwi, że ze sobą korespondujemy. :)
Nie przerywaj prowadzenia bloga. Opowiadanie o swoich problemach innym ludziom ma działanie terapeutyczne.

   Położyła palec na napisie „opublikuj”. Patrzyła, jak pod nazwą ,,Kamila” wita ją własny komentarz. Nie mogła dobrać sobie lepszej nazwy. W internecie mogła udawać kogoś innego, nosić zupełnie inne imię – imię, które w dodatku jej się podobało. Nie była już wszędzie rozpoznawalną Noelią.
   W szkole nie potrzebowała nazwiska. Było ono jedynie niezbyt ładnym dodatkiem przypominającym o przeszłości. Gdyby ktoś krzyknął ,,Noelia” w dowolnym miejscu, na dowolnym korytarzu, nawet w zatłoczonej szatni, każdy wiedziałby, o kogo chodzi. Dziewczyny zbytnio nie obchodziło to, że jej imię było tak sławne jak gwiazdy filmowej – czasami nawet była z tego dumna, jednak czasami także preferowała anonimowość. Co, jeśli przypadkiem ujawniłaby za dużo o sobie w internecie? Z nazwą „Noelia” dyndającą przed nosem mogłaby przez przypadek sprowadzić pod dom jakiegoś psychopatę.

*

   Na pierwszy rzut oka nie było w Noelii nic niezwykłego – oprócz imienia oznaczającego „Święta Bożego Narodzenia”, którym w styczniu 2014 mogło się pochwalić jedynie 77 Polek. To imię nadali dziewczynie jeszcze wówczas żywi rodzice. Noelia wiele razy chciała je zmienić, lecz po jakimś czasie uznała, że to nie ma najmniejszego sensu. Matka umarła podobno w zeszłym miesiącu. Młodo. Miała 43 lata. Ojciec zabił się bodajże osiem lat temu, prowadził samochód w stanie nietrzeźwym. Cóż, sam się o to prosił. Nastolatce nie było przykro. Niby dlaczego miałaby odczuwać jakiekolwiek ukłucie smutku, skoro dla nich porzucenie własnego dziecka to jedynie pozbycie się niechcianych zarazków z sedesu? Gdyby chociaż później zdali sobie sprawę z błędu i próbowali ją odnaleźć... Gdzie tam! Bydlę tego chciało. A drugie bydlę dopilnowało, by pierwszemu bydlęciu się nie odechciało. Teraz gnili w grobie, po raz pierwszy pożyteczni. Karmili wszelkiego rodzaju robale swoimi ciałami, a robale dziękowały im hojnie.
   Znajomi nazywali Noelię „Światłouciekająca” z powodu jasnej karnacji. W dodatku z niemal całkowicie prostymi bladymi blond włosami sięgającymi do ramion oraz jasnoszarymi oczami przypominała ducha. Było w tym nieco prawdy. Dziewczyna nie znosiła opalania się. Twierdziła, że po długim wystawieniu ciała na słońce wyglądałaby jak przypieczony na patelni nagi szczur. Przed światłem jednak w dosłownym znaczeniu nie uciekała. Wychodziła na zewnątrz tak samo jak inni, tylko latem wcierała w skórę kremy z wysokimi filtrami przeciwsłonecznymi. Gdyby zmieniła zdanie, zawsze były samoopalacze, choć szpanowanie opalenizną – nawet sztuczną – uznawała za przejaw idiotyzmu. Ludzie czymś szpanujący przyciągają innych szpanujących, zazwyczaj tym samym, w efekcie czego powstaje głupie koło. Noelia nie zamierzała się w to bawić. Ważne, że odpowiadała jej swoja własna aparycja. Akceptowała nawet masywne biodra oraz wydatne kości policzkowe, choć to raczej wzięło się z powodu wychwytywania różnic między sobą a podobną do niej, nieżyjącą, matką. Im mniej Noelia była podobna do swojej rodzicielki, tym lepiej. Oczywiście, blondynka nie była na tyle niemądra, by przybrać na wadze tylko dlatego, żeby inaczej wyglądać, czy przefarbować włosy, których kolor uwielbiała. Zresztą, matka i tak zrobiła to ostatnie za nią. Na fotografii widzianej być może dwa lata temu małą głowę rodzicielki okalały czarne włosy. Wiły się wokół jej twarzy niczym węże gotowe do ataku. Noelia nie wiedziała, czy takie same włosy towarzyszyły kobiecie w późniejszym życiu. Przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie oglądała wywołanych zdjęć, nie tylko tych rodziców. Odnosiła wrażenie, że na każdym z nich widzi uśmiechniętego ojca – prawie łysego mężczyznę ze złośliwym błyskiem w małych, błękitnych oczach, niedopasowanych do jego pociągłej twarzy. Na szczęście, zjawisko to nie obejmowało zdjęć w internecie. Noelia nie szukała w sieci niczego na temat rodziców. Nie natknęła się na żadne zdjęcia, zatem nie posiadała złych wspomnień.
   Noelia nie mogła nadziwić się własnym oczom. Pod ostatnim wpisem wirtualnej znajomej pojawiło się aż osiemdziesiąt sześć komentarzy. To zdecydowanie nie było normalne. Jakim cudem Wiktoria zdobyła taką popularność zaledwie w parę dni? Chyba że to wszystko jedna wielka ściema – może jakiś dowcipniś chciał nabrać Wiktorię lub to sama Wiktoria usiłowała zwiększyć swą wiarygodność.
   Pokręciwszy głową, Noelia zaczęła przeglądać zawartość komentarzy. Zwracała szczególną uwagę na to, jaką nazwą zostały opatrzone. Sporo komentarzy napisano anonimowo, jednak nie było ich aż tyle, aby wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia. Blondynkę ciekawiło jednak, co się wydarzy, jeśli po wylogowaniu skomentuje post jako inna osoba.
   Myślisz, że obchodzi nas twój brat? – wystukała na ekranie smartfona, celowo używając formy „twój” pisanej małą literą. – Myślisz, że możesz zdzierać z ludzi kasę tylko dlatego, że masz problemy psychiczne?
   Opublikowała komentarz. Nie odczuwała wyrzutów sumienia. Wiedziała, że niczym nie jest w stanie zaszkodzić swojej internetowej koleżance. Gdyby nie ona, ktoś inny napisałby coś podobnego, a wtedy nie miałaby już wpływu na bieg wydarzeń.
   Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.

*

   Noelia siedziała na podłodze niedaleko sali z wielkim czarnym numerem „17” na drzwiach. „Miejsca” najbliżej drzwi upatrzyły sobie znajome z klasy. Język angielski zbliżał się wielkimi krokami, tak samo jak kwiecień, co oznaczało... więcej sprawdzianów! Nauczyciele nie potrafili choć raz odpuścić. Jasnowłosa nie znosiła, kiedy ktoś sprawdzał jej wiedzę w tak prymitywny sposób. Nikogo nie obchodziło, na jaki temat posiada więcej wiadomości, co ją interesuje, czy w ogóle rozumie to, co ręka każe jej pisać. Nikogo nie obchodziło to, że może mieć ważniejsze sprawy na głowie, ani to, że niektóre rzeczy uznawała za nieprzydatne – a gdyby tylko śmiała pisnąć słówkiem o tym w klasie, rozpętałaby III wojnę światową.
   – To nie ma sensu – usłyszała znajomy głos. Dochodził z lewej strony i należał do Agnieszki, dziewczyny znanej głównie ze swojej nienawiści do matematyki, fizyki... oraz polskiego, co doprawdy było dziwne, ale Noelia skrycie sądziła, że Aga po prostu nie cierpi wszystkiego, co można nazwać nauką. – Ależ to jest nieobliczalne. Nieobliczalne!
   Nie musisz tak krzyczeć. Noelia odwróciła głowę. Szatynka wpatrywała się właśnie w podręcznik od matematyki tak, jakby pragnęła siłą samego spojrzenia wypalić w nim dziurę.
   – O co chodzi? – zapytała Noelia.
   – Co to ma być trzy do potęgi zerowej? To jest nieobliczalne.
   – Słyszałam – odparła blondynka, tłumiąc śmiech. Nie jej wina, że słowo „nieobliczalny” posiadało więcej niż jedno znaczenie. – Nie musisz powtarzać mi tego sto razy, a trzy do potęgi zerowej to jeden. Co w tym nieobliczalnego?
   Dziewczyna sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zdenerwowanej. Rzuciła Noelii spojrzenie, które jasnowłosa odczytała jako „gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno byłabyś trupem”, po czym na powrót wbiła swoje piwne oczy w podręcznik.
   – Nic – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Tyle że to nie ma sensu.
   Blondynka westchnęła. Nie była zainteresowana rozmową. Nie zamierzała słuchać w kółko tych samych słów, tylko w innej kolejności.
   – Też nie przepadam za matematyką, ale to gadanie, że wszystko jest bez sensu... raczej ci nie pomoże.
   – Wiem... – mruknęła Agnieszka. – Ale jak to możliwe, że trzy do potęgi zerowej to jeden?
   – Nie wiem. – Noelia wzruszyła ramionami. – Zapytaj osobę, która do tego doszła.
   Noelia nawet zrobiłaby to sama, dla świętego spokoju – gdyby to tylko było możliwe. Wtedy przynajmniej Agnieszka przestałaby narzekać. Noelia czasem zastanawiała się, dlaczego ktokolwiek dziewczynę lubił, skoro nie dało się z nią porozmawiać o czymś, co nie zaczynało się na literę „sz”. A może były to dwie litery? Szarooka machnęła ręką. Nie będzie się zajmowała głupotami.
   – Słyszałaś o tej dziewczynie, której brat jest chory na... zespół Huntera czy jakoś tak?
   To zaskoczyło Noelię. Czyżby Wiktoria stała się aż tak popularna?
   – Tak? Co z nią?
   – Nie wiem – odpowiedziała Agnieszka, odłożywszy książkę na bok. – Wygląda na bardzo załamaną. Zdecydowała się na zbiórkę pieniędzy, ale i tak nawija, że czuje się, jakby wykorzystywała tych wszystkich ludzi, bo jej nie znają i tak dalej... Ale czekaj, zacznę od początku, bo widzę, że nie wiesz, kto to jest.
   Noelia nie zamierzała się sprzeczać. Lepiej wyjść na osobę nie mającą zielonego pojęcia, niż na kogoś o wszystkim poinformowanego, lecz nieskorego do pomocy.

*

   Dusząca woń Pronto rozprzestrzeniała się po całym domu. Docierała w każdy zakątek. Dostała się nawet do górnej partii budynku, gdzie nikt jeszcze nie posprzątał.
   Noelia nie przepadała za robieniem porządków, ale czasem trzeba było wziąć się do roboty. Nastolatka nie zamierzała bawić się w prokrastynację. Wtedy czułaby się tylko bardziej zmęczona oraz... winna? Nie, to nie wina – bardziej coś jak przeczuwanie nieubłaganie nadciągającej kary, w tym przypadku awantury. Przybrani rodzice nie należeli do osób wrzeszczących z byle powodu, jednak sporadycznie zdarzało im się krzyczeć – jak w każdej rodzinie.
   Uklęknęła. Zamierzała zabrać się do czyszczenia komody, ale jej uwagę przykuła pusta butelka. Zapewne zostawił ją tam Krzysztof, przybrany ojciec.
   – Martini... – przeczytała. Twarz blondynki wyrażała zamyślenie. – Puste...
   – Możesz wypić, jeśli chcesz – usłyszała rozbawiony głos ojca z pomieszczenia obok, często zwanego przez domowników przybudówką. Kilka lat temu w miejscu owego pokoju znajdował się ogromny balkon.
   – Ale przecież ta butelka jest pusta – spostrzegła Noelia. Roześmiała się. – Wiesz, co jest dzisiaj ciekawego w telewizji o osiemnastej? Zgadnij.
   – Najgorzej, jak człowiek nie wie i ma zgadywać.
   Krzysztof często tak się zachowywał. Taki już był – dowcipny, opowiadający jego zdaniem śmieszne rzeczy w nieodpowiednich momentach, nie przejmujący się uczuciami innych. Ta ostatnia cecha nie była jednak cechą negatywną, przynajmniej nie w oczach Noelii. Czasami trzeba zlekceważyć wszystko i po prostu opowiadać o ludzkich nieszczęściach w zabawny sposób, nie zastanawiając się, czy kogoś te słowa ranią. Człowiek wtedy sam nie popada w depresję, a w dodatku może zmniejszyć cudze cierpienie.
   – Czyli rozumiem, że nie masz pojęcia.
   – Zielonego – w głosie Krzysztofa nadal rozbrzmiewało rozbawienie.
   – „Koszmary natury”. Wiedziałeś czy nadal sobie żarty stroisz?
   Noelia nie nazwałaby „Koszmarów natury” swoim ulubionym programem telewizyjnym, jednak zaskakująco często oglądanie komicznej Naomi Wilkinson sprawiało jej przyjemność – nie wspominając o tym, że przy okazji dowiadywała się ciekawych rzeczy. Czasami zachowaniem przypominała dziewczynie drugiego ojca, jednak nie była pewna, czy Krzysztof przebrałby się w pająka – bez względu na to, co mówił – aby sprawdzić, jak to jest. Swój koszmar natury zaś na pewno by wybrał.
   Nastolatce odpowiedziała długa, piekąca w uszy cisza. Niepotrzebnie zadała to pytanie. Dobrze wiedziała, że gdyby drugi ojciec nieświadomie zażartował, nie przyznałby się do tego.

*

Wreszcie znalazłam czas, żeby Ci odpisać, Kamila.
Jak widzisz, jest wielu chętnych do pomocy Alankowi. Pewnie miałaś w tym także swój udział, co? Aż mnie dziwi, ilu ludzi jest zainteresowanych losem mojego braciszka.
Zaskoczyło mnie nieco to, że słyszałaś o zespole Huntera, jako że moi inni internetowi znajomi (i nie tylko) nie mieli o tej chorobie bladego pojęcia. Jak więc Ty się o niej dowiedziałaś? Czy może cierpi na nią ktoś z Twoich bliskich?
O placebo i nocebo to ja nawet nie chcę czytać. Wiem, jak mniej więcej to działa i nie chcę czuć się chora.
Wracając do Twoich poprzednich pytań, tak, miałam kiedyś chomika, i to Roborowskiego. Nazywał się Rafaello. Niestety długo nie pożył, choć rok to może i sporo dla takiego chomika. Trudno stwierdzić. Trzeba by to przeliczyć na nasze lata. W internecie jest napisane, że te chomiki żyją do trzech.
Nie, nie czytałam trylogii „Mroczne materie”. Totalnie nie mój klimat.
Pewnie oczekiwałaś znacznie dłuższej odpowiedzi, ale nie Ty jedna czekasz na jakikolwiek odzew z mojej strony. Poza tym, trudno jest mi się skupić i odpisać każdemu tak jakby nic się nie stało. Mam nadzieję, że rozumiesz.

Rozumiem Cię, a przynajmniej staram się zrozumieć. Nie jestem Tobą, zatem i tak pewnie stosuję nieodpowiednią metodę.
Nie wiem, po co próbujesz odpowiedzieć tym wszystkim ludziom – czy raczej większości, bo wątpię, żebyś dała radę odpowiedzieć każdemu. Zostaw ich w spokoju, bo inaczej się zaharujesz na śmierć. :) Najważniejsi są przyjaciele – albo prawie przyjaciele zależnie od tego, jak nazywasz bliskich Tobie ludzi z internetu. Co więcej, przyjaciele poczekają. Nie musisz odpowiadać im wszystkim od razu. Jeśli będą mieli coś przeciwko, olej ich olejem. :D
Tak, wysłałam Ci pieniądze – anonimowo oczywiście (i nie powiem, ile, bo mnie zastrzelisz ;D) – oraz powiedziałam wszystkim w klasie, przez co przechodzi Twój brat. Nie jestem pewna, czy niektórzy się przejęli jego losem. Widzę, że większość zdecydowanie tak. Nie wiem, czy jednak wystarczająco, żeby wysłać pieniądze.
Nie, nikt z moich bliskich nie cierpi na tę chorobę, chociaż zależy, co masz na myśli mówiąc „bliskich”. Jestem adoptowana i nie mam kontaktu z żadnymi bliskimi, jeśli masz na myśli krew.
Moja Bea żyła dłużej, ale z chomikami tak jest. Długo nie można się nimi nacieszyć. Czasami przypominają mi, jak kruche jest nasze własne życie. Wystarczy jedna zła decyzja, aby wszystko się posypało. Albo zwykły przypadek. Jest coś takiego jak pojawienie się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
A masz swoją ulubioną książkę może?

   Ulubioną książkę? Noelię ciekawiło, co odpowie Wiktoria, mimo przewidywań, że ta odpowiedź okaże się czymś w rodzaju „Wyznań zakupoholiczki” lub „Dziecka wspomnień”. Ten drugi tytuł brzmi całkiem ciekawie – pomyślała jasnowłosa.
   Odłożywszy smartfon na ławę, skupiła swoją uwagę na telewizorze. Nie przepadała za oglądaniem wiadomości, ale czasem trzeba było wiedzieć, co się dzieje na świecie, by nie wyjść na debila. Debila można we wszystko wrobić.
   To, co usłyszała kilka minut później, było zdecydowanie jedną z najbardziej szokujących informacji, jaką usłyszała. Mężczyzna, który zabił dwie młode dziewczyny, a w dodatku handlował narkotykami, został uniewinniony. Nie hipotetycznie, nie prawdopodobnie – po prostu zabił. Noelia nie zamierzała nic dodawać. Dla niej było to oczywiste, mimo że nie znała tamtego faceta. Umysł jasnowłosej wypełniało dziwne przekonanie, że to on pozbawił nastolatki życia, ale nie poniósł żadnej winy, ponieważ ktoś mu pomógł. Ktoś zdjął z drania oskarżenia. Ten ktoś najpewniej pracował jako glina – tak najłatwiej. Do tego te narkotyki... Gość zajmuje się handlem, a potem nagle wychodzi na jaw, że się nim nie zajmuje? Nie, to nie był jeden glina, bez wątpienia.
   Aga miała rację, nawet jeśli miała na myśli głównie szkołę. Nic nie ma sensu. Policja powinna chronić nasz kraj, a dopasowuje wszystko do siebie. Ustanawia prawa, które ponoć obowiązują całe społeczeństwo, tylko nie ją i nie manipulatorów, którzy są wystarczająco sprytni, by zdobyć kontakty. Niewinni zostają skazani, podczas gdy mordercy spacerują po ulicach. Czym jest w ogóle niewinność i czemu ludzie tak jej pragną? Czyżby tak naprawdę sądzili, że nie są wystarczająco inteligentni, żeby mieszać się w niektóre sprawy? Czyżby sądzili, że zostaną przechytrzeni, gdy kiwną nawet małym palcem u nogi, że trafią do więzienia nie zasługując na to? Lecz niektórzy odczuwają winę, nawet jeśli nikt ich nie nakrył. Ale czy to w ogóle możliwe? Człowiek musi przeczuwać, że jego czyny zostaną ujawnione. W przeciwnym razie nie posiadałby tego rodzaju emocji.
   Noelia skrzywiła się i wyłączyła telewizor. Sięgnęła po smartfon. Rozpętała niezłą wojnę na blogu Wiktorii. Na początku stwierdziła, że nie będzie odpowiadać na zaczepki, ale w końcu poddała się – nie tylko dlatego, że „rozmowa” wymknęła się spod kontroli. Nastolatce nudziło się. Była też ciekawa, co się wydarzy, jeżeli tym razem odezwie się jako Kamila i pokieruje atakiem w inną stronę. Po chwili dotarła do najnowszego komentarza. Miała ochotę odpisać na te wcześniejsze, jednak zwróciłaby na siebie mniejszą uwagę.
   Masz rację – wystukała na klawiaturze dotykowej w odpowiedzi na komentarz użytkowniczki o nazwie Mrhooczna. – To troll z krwi i kości. Taki troll, że boi się ujawnić swoją nazwę, mimo że ta i tak niewiele komukolwiek by powiedziała. Jak każdy troll, zresztą. Mógł założyć sobie nowe konto. Założę się, że nikt by nie sprawdził, czy zarejestrował się wcześniej, czy dopiero ostatnio. Byłby wiarygodniejszy. Dobrze jednak, że to idiota. Nie chcę, by przez niego jednak ktoś zdecydował się nie pomóc Wiktorii. Nie chcę także, by dziewczyna czuła się jeszcze gorzej. Wiki – założę się, że teraz to czytasz – nie przejmuj się inteligentnymi inaczej. Gdyby każdego obchodziło, co takie durnie myślą, świat już dawno popadłby w entropię i anarchię. Pozdrawiam wszystkich trzeźwo myślących!

*

   Wiatr smagał jej twarz, przypominając o tym, że żyła – jeszcze nie wyparowała za sprawą tajemniczego brodatego mężczyzny, który właśnie zmienił jej życie w piekło. Być może nie powinna była mu uwierzyć, być może powinna była się zaśmiać, a nawet uciec z parku, gdy tylko pierwsze słowo opuściło usta nieznajomego, lecz część jej umysłu była przekonana, że skądś zna tego człowieka i byłaby idiotką, gdyby mu nie uwierzyła. Wiedziała, że każda inna osoba na jej miejscu zadzwoniłaby na policję. Ona nie zamierzała popełnić tego błędu. Nie da się zmanipulować. Weźmie los w swoje ręce. Chciała się uśmiechnąć na myśl sterowania swoim życiem, jednak nie potrafiła – bo jak można śmiać się śmierci w twarz? Czym w ogóle jest śmierć? Co to znaczy umrzeć? Co to znaczy nie istnieć? Noelia nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest nic nie słyszeć, nic nie czuć, nie widzieć, nie słyszeć, ani nie wiedzieć, że jest coś takiego jak czas czy Wszechświat. Mimo że każdej nocy doświadczała stanu przypominającego śmierć, nie była w stanie tego pojąć. Spojrzała na ludzi poruszających się chodnikiem wzdłuż ruchliwej ulicy. Czy w przeciwieństwie do niej, ci ludzie sądzili, że są bezpieczni? Czy przyszło im kiedykolwiek na myśl, że dziś może być ich ostatnim dniem?
   Noelia wyobraziła sobie, jak olbrzymi tir wjeżdża w kobietę z dzieckiem. Matka wbrew woli upuszcza swoje maleństwo na asfalt. Ułamek sekundy później zostaje odrzucona na prawy bok, na chodnik. Nie rusza się. Niektórzy podbiegają, by sprawdzić, czy kobieta żyje. Niektórzy — zbyt sparaliżowani, by wykonać jakiekolwiek zadanie — stoją z ustami otwartymi jak u ryby. Nieliczni w ogóle nie zorientowali się, co się wydarzyło i próbują dowiedzieć się czegoś od swoich skamieniałych sąsiadów. Nikt nie zwraca uwagi na dziecko, mające nie więcej niż rok, leżące na środku ulicy – nieme. Śmierć przyszła po nie jeszcze zanim miało szansę żyć.
   – Nie myśl o tym – szepnęła do siebie Noelia. – Wszystko nie jest jeszcze stracone. Nie przegrałaś. Dopóki żyjesz.
   Słowa nie pomogły wiele, ale przynajmniej dawały jakąś nadzieję – tak samo jak lekko zachmurzone niebo, na którym malowały się kolory tęczy. Żółty i czerwony posiadały najbardziej rzucającą się w oczy barwę. Szczęście oraz zemsta – uświadomiła sobie Noelia.

*

   To wszystko to stek kłamstw. Stek kłamstw imitujący prawdę tak skutecznie, że zdemaskowanie go jest czymś wyjętym prosto ze świata baśni. Detale zostają zniekształcone przez zawodną pamięć, oferując umysłowi fałsz tak wiarygodny, że człowiekowi nie przyjdzie do głowy, żeby go zakwestionować. Ofiara przypomina sobie wydarzenia, innych ludzi wiele razy, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele zostaje utracone za każdym razem. Kultywuje nieprawdę.
   Noelia nie sądziła, że różni się czymś od innych. Z tego powodu uparcie wpatrywała się w wielkie, znajdujące się na korytarzu, udekorowane srebrną ramą, lustro. Szukała różnic między sobą i matką. Do pomocy miała fotografię. Trzymała ją blisko oczu. Porównywała szczegóły, które każdy inny uznałby za stratę czasu, a nawet jeśli miałby motyw, by zajmować się czymś tak dziwnym, nie krzywiłby się z obrzydzeniem po znalezieniu każdej podobnej cechy. Te same jasnoszare oczy, ten sam smukły nos, te same długie nogi, niemal identyczna drobna i okrągła twarz, ta sama jasna karnacja... Nastolatkę doprowadzało to do szału. Pocieszenie przynosiły jedynie wijące się czarne włosy, lecz one po chwili zaczęły przybierać inną barwę. Stawały się coraz jaśniejsze, aż w końcu przyjęły identyczny kolor jak te Noelii. Dziewczyna patrzyła w przerażeniu, jak niewidzialna ręka prostuje je, po czym skraca tak, aby nie można było ich odróżnić od jej własnych. Stek kłamstw. Czy nastolatce tylko wydawało się, że włosy matki były czarne? Czy wiły się niczym węże, aby dziewczyna nie potraktowała ich za trochę podobne do swoich? Nie minęło kilkanaście sekund, a obraz zaczął zmieniać się na nowo. Włosy zaczęły się kurczyć w zastraszającym tempie, jakby ścigało je żądne krwi zwierzę. Można było nawet stwierdzić, że to zwierzę je zżerało. Następnie, gdy prawie nic z nich nie zostało prócz malutkich kępek tu i tam, zabarwiły się na ciemny blond. Twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, by się rozciągnąć. Rozciągała się powoli, tak leniwie, że dla osób nie znających Noelii ta część koszmaru byłaby najmniej straszną. Kiedy przybrała znajomy pociągły kształt, przyszła kolej na nos – ze smukłego przeobraził się w grubszy i jakby krótszy. Oczy minimalnie się zmniejszyły, w dość gwałtowny sposób zyskując błękitną barwę. Przynosiły dziwne ukojenie. Jakby po okresie straszliwych burz słońce wreszcie zechciało ulżyć cierpiącym. Coś było w nich jednak nie tak. Brakuje błysku w jednym z nich – Noelia zdała sobie sprawę, gdy mężczyźnie zaczęła wyrastać broda. Na początku była ledwie zauważalna, lecz w ciągu kilkunastu sekund urosła do rozmiarów kilku centymetrów.
   Wystraszona, odskoczyła od lustra. Wpadła na ścianę obłożoną jasną boazerią.
   – Kamila Żaba, Milicz, ulica Boczna 3 – rozbrzmiał szorstki, jednocześnie wypełniony zmartwieniem, głos człowieka udającego odbicie Noelii. – Ona chce twojej śmierci.
   – S... skąd ty możesz o tym wiedzieć?
   Nikt nie odpowiedział, a Noelia odkryła, że leży na łóżku z nosem wbitym w poduszkę.
   Kamila. Dlaczego ona musi mieć na imię akurat Kamila?
   – Nienawidzę tego imienia – wymamrotała, przekręcając się na prawy bok.
   Nie była pewna, czy będzie w stanie od nowa zasnąć.



 I jak wrażenia? :) To dopiero pierwszy rozdział. Naturalne, że wiele się jeszcze nie dzieje.

PROLOG

Witam!
Prolog jest krótki, więc możecie czytać bez obaw o to, że stracicie wiele minut swego cennego życia. (: Zapewniam również, że nie jest to prolog mający niewiele do czynienia z odgrywającą się dalej historią, zatem nie mogę powiedzieć, że napisanie go było złym pomysłem. Mam nadzieję, że się wciągniecie... Już widzę, jak supermasywna czarna dziura Was pochłania. (:
Szablon jest tymczasowy, nie bójcie się. ;D



15 kwietnia 2017

To mój ostatni wpis. Nie będzie kolejnego. Wiem, mówiłam tak ostatnim razem, a jednak ślęczę nad kartkami pamiętnika i piszę, jakbym zapomniała o wszystkim. Tym razem przyrzekam – to naprawdę koniec.
Nie mam pojęcia, dlaczego nadal siedzę nad kartkami tego pamiętnika, skoro lada chwila zamierzam go podrzeć, zaś pozostałości spalić, by nikt nie odczytał niczego, co obecnie znajduje się na jego stronach. Ryzyko jest zbyt wielkie, a przybrani rodzice czy policja z pewnością zainteresują się tym, co do tej pory napisałam. Najgorsze, że zrobiliby to tak czy owak. Badaliby sprawę mojej śmierci lub popełnionego przeze mnie morderstwa – zależnie od tego, jak postąpię: czy zdecyduję się zostać zwycięzcą czy ofiarą. Gdyby udało mi się zostać zwycięzcą, jestem pewna, że większość społeczeństwa nie dostrzegłoby prawdy. Zobaczyłoby wyłącznie skutek, nie chcąc wysłuchać moich tłumaczeń. Dostrzegłoby we mnie osobę winną – tak samo, jak ocenia książkę po okładce. Nie zdałoby sobie sprawy z detali usprawiedliwiających moje działania. Z policją byłoby podobnie, tyle że umysł pracujących w niej ludzi dodatkowo przeciążony jest podobnymi przypadkami i ci ludzie nie mają już siły ich analizować. Zamknęliby mnie dla świętego spokoju, bo lepiej nie mieć żadnych kłopotów, a osoba niewinna może siedzieć w kiciu – przecież się jej nie zna, więc nie ma się wyrzutów sumienia. Czy policja w ogóle ma jakieś wyrzuty sumienia?
Być może ten ostatni wpis jest tu dlatego, że choć nie mam nikogo, kto mógłby mnie zrozumieć, przelewanie myśli na papier przynosi ukojenie, zdejmuje ten ciężar, siedzący na klatce piersiowej niczym dusiołek.
Jolanta i Krzysztof to dobrzy ludzie. Przygarnęli mnie pod swój dach, obdarzyli miłością, jakbym była ich dzieckiem. Takiego uczucia nie da się podrobić. Udawanie przez tyle lat jest niewykonalne. Wiedziałabym, gdyby coś było nie tak, a jednak jedna rzecz nie daje mi spokoju. Boję się o nią zapytać, mimo że tyle razy miałam okazję. Obawiam się, że kiedy o nią zapytam, wszystko posypie się jak zamek z piasku, chociaż zdaję sobie sprawę, że to niedorzeczne. Dlaczego zachowali zdjęcia moich prawdziwych rodziców? Skąd ich znają? Co ich ze sobą łączy?
Istnieje jedna osoba, której ufam, jednak ona by mnie nie zrozumiała. Nie pojęłaby znaczenia wszystkich szczególików. Jak inni, zobaczyłaby jedynie zewnętrzną stronę, jedynie okładkę – a nawet jeśli udałoby jej się postąpić inaczej, nie mam gwarancji, że nie wydałaby mnie, żeby ocalić własną skórę. Nie straciłaby przecież niczego. Dlatego nie powiem jej za wiele. Powiem tyle, aby mi uwierzyła, ale wciąż nie znała prawdy. Potrzebuję jej.
Nie mogę się doczekać, aż dowód mojego jestestwa zniknie wśród płomieni. Chciałabym, żeby było inaczej, no ale... to nie ja wybrałam własne zabójstwo.
Template by Elmo